Strony

08 lutego 2020

Duchowy wrak

 Rozmowy, upadki, powstawanie, rozmowy, upadki, powstawanie...

Odzierana z egoizmu i pychy. Ze swych przyzwyczajeń, pragnień, planów, ze względu ludzkiego. Ból ogromny... 

Od długiego czasu wewnętrznie jest ciężko... Niebawem minie 15 lat codziennej Eucharystii... Często na Adoracji brak mi słów przed Jezusem. Kiedyś dużo mówiłam, teraz po prostu patrzę. Czasem ta cisza jest wspaniała, jestem sercem przy Sercu, patrzę i płonę ogromną miłością.... Czasem jest ogromna tęsknota, ogromny ból, bo tak bardzo czuję się od Niego daleko, a chciałabym być już z Jezusem... ogromny ból, bo moja słabość mnie przytłacza, bo mam świadomość jak mój grzech rani Go bardzo mocno... Czasem jest to po prostu patrzenie, takie tracenie czasu dla Niego i z Nim... Nic się nie dzieje... A czasem przynoszę to, co tak bardzo trudne, bolesne... czasem płyną łzy... Czasem jest radość z bycia blisko, poczucie ogromnej miłości, bliskości, opieki... Czasem jest walka o wiarę w Jego miłość, prowadzenie, troskę... Walka o zawierzenie, o ufność... Walka, by uwierzyć Słowu... 

Modlitwa?

Coraz częściej jest więcej ciemności niż światła... Coraz bardziej w ostatnich latach poznaję siebie, swoje dobre i słabe strony, swoje mechanizmy, przyglądam się swoim motywacjom, swoim postawom, cechom charakteru... Tu wcale nie trzeba terapii, czasem wystarczy cisza, Słowo Boże, rekolekcje, także 'wspólnota prawdę ci powie" ;)

Jest walka ze złym, który straszy, zniechęca... Walka, by odpierać złe myśli, uczucia... Notorycznie wraca brak akceptacji swoich słabości, ograniczeń, swojej historii życia... 

Ale widzę, jak bardzo inna jest moja obecna modlitwa od tej sprzed lat. Wiem, że zmieniamy się i dlatego też zmienia się nasza modlitwa, a jednak...

Nie umiem odbudować dawnej relacji z Jezusem, tego co było kilka lat temu... Jest jakiś mur, jakiś blok... jest codzienna Eucharystia, częsta spowiedź - a mimo to ciągle wewnętrznie źle... Nie chodzi o uczucia i sferę emocjonalną. Chodzi o coś duchowego. O zerowe poczucie bliskości Boga, Jego miłości... Brak zachwytu nad Nim... Modlitwa jest bardzo trudna... Na Adoracji nie mam siły nic mówić, po prostu patrzę... Ciężko mi wewnątrz... To Jego milczenie, brak światła, brak odpowiedzi tak bardzo trudne... Mój umysł jest jakiś otępiały. nie mam siły siedzieć nad Słowem, rozważać... Moje grzechy mnie dobijają, moje słabości są tak ogromne, że wstyd mi, jak bardzo Go obrażam... niewierna oblubienica zdradza Oblubieńca... Mój grzech i moja ogromna tęsknota za Jezusem... Ta tęsknota tak bardzo boli... Przez moje słabości czuję się daleko od Boga... On jest tak daleko... Chciałabym się z Nim w pełni zjednoczyć, być tak blisko jak tylko się da, chciałabym Mu sprawiać radość, dawać ulgę, wynagradzać...

A z drugiej strony wracają mi coraz częściej myśli: Czy ta Eucharystia codziennie, czy Spowiedź coś we mnie zmienia? Czy się nawracam? Mam wrażenie, że od lat stoję w miejscu, że niepotrzebnie przyjmuję Go do serca, bo w ogóle się nie nawracam, że marnuję łaskę... Tak mało o Nim myślę, tak mało o Nim pamiętam w ciągu dnia... Nie żyję w obecności Bożej - chciałabym tak żyć, ale prawda jest taka, że najwięcej w moich myślach jest mnie, moich spraw, moich bliskich, innych ludzi... Smutno mi, że tak jest. Chciałabym, aby moje serce było wypełnione Jezusem po brzegi. Bym nie umiała bez Niego żyć...

Jezu, ja... nie umiem... Nie umiem żyć bez Ciebie... Brakuje mi Ciebie, Jezu, tęsknię za Tobą.. Jesteś moim wszystkim... Bądź blisko... Chciałabym się przytulić do Twojego Serca i w nim się schronić... Ty jesteś wszystkim, czego mi potrzeba... Kocham Cię, jesteś wypełnieniem wszystkich moich tęsknot i pragnień... Pragnę Ciebie, Jezu... 


"Ciebie pragnie dusza moja, 
w suchej ziemi pragnę Cię"