Minęły niecałe dwa tygodnie... Ale musiałam, bo zaczynało być jakoś tak nieswojo, ciężko, trudno i stawałam się coraz słabsza...
Spotkałam się z ogromną Miłością i Miłosierdziem...
Tyle słów o owieczce, trzymanej na ramionach, pielęgnowanej, przytulanej mocno do Serca, której za nic w świecie nie wypuści z rąk, z której cieszy się bardziej niż z pozostałych 99, ukochanej, umiłowanej, której nie opuści, nie zostawi, nie odrzuci... I to nie były slogany... Pierwszy raz chyba tak mocno zdałam sobie sprawę ze swej słabości, z ogromu swej nędzy i zarazem głębokości, ogromu Jego miłości, wierności i przebaczenia... Zobaczyłam to tak jasno..
Tyle słów o miłości, Miłości... Tak ciepło, serdecznie, z wielką delikatnością, z głębokim pokojem.. I czułam, jak coś w mym sercu pęka.. Popłynęły rzewne, palące łzy... Wcześniej raz tylko miałam taką Spowiedź...
"Idź gdzieś indziej. On się upomina o swoich wybranych..."
"Jak sobie z tym poradzić? Idź z tym przed oblicze Chrystusa"...
I najmocniejsze dla mnie..
"- Rozkochaj mnie w Sobie na nowo!..
- Rozkochaj Mnie w sobie na nowo!.."
Nie mógł wiedzieć, gdzie był tymi słowami w moim sercu. Czego dotknął, jakiego miejsca, jakiego wspomnienia. Ale potem popłynęły - i słowa, i łzy... Kolejne...
No i na chwilę przed pokutą dostałam obrazek, wprost z Brewiarza -
z Pasterzem, owieczką oraz kielichem wraz z Hostią... no i napisem:
"Pan mym pasterzem, nie brak mi niczego"... Pasuje idealnie...
"PAN mym PASTERZEM, NIE BRAK mi NICZEGO."
Czytanie, w czasie którego płynęły łzy... i tamte słowa z pieśni na ofiarowanie...
"Na ramiona swoje weź, o Panie, tych, co sami wrócić już nie mogą"...
Na te słowa kiedyś tam zwróciłam uwagę.. aż do teraz..
I teraz to nie o stan grzechu ciężkiego chodzi... o żadne potworne odejście...
Chyba wiem, o jaki powrót chodzi.
Dzięki Ci, Panie, za ten błogosławiony czas! Bądź uwielbiony!