Strony

24 marca 2013

Po rekolekcjach. Niedziela Palmowa

Ostatnie dni były dla mnie bardzo specyficzne. Zakończyły się nasze młodzieżowe rekolekcje.
Te były dla mnie zaskoczeniem. Walką ze swoim "nie umiem, nie chcę, nie potrafię".
Nade wszystko zostałam poproszona o śpiew. Dla większości pewnie to nic takiego, obstawiać muzycznie rekolekcje, ale dla mnie to było ogromne pole zmagań z racji chociażby dlatego, że "ja przecież nie jestem śpiewająca".

Początkowo wszystko dopięte było na ostatni guzik, przygotowane. Dziewczyny wybrały pieśni, śmiałam się że jakby wiedziały, że to moje ulubione... Przy "Panie, przepasz mnie..." miałam w sobie tyle radości... Bardzo mocno przeżywam tę pieśń w sercu...
Konferencje były głównie o małżeństwie, o miłości między chłopakiem a dziewczyną, między narzeczonymi.
NIe nudziłam się, dużo mi uzmysłowiły niektóre słowa, które bardzo mocno mogłam odnieść do siebie.

Było o miłości bezinteresownej, o byciu ze sobą na dobre i na złe... że jak człowiek kocha tylko interesownie, to ta miłość nie przetrwa, będzie trwała pół roku, może rok, dwa, trzy, ale potem się rozpadnie... ktoś odejdzie...     I tylko przeszła myśl: ja przecież odeszłam... Nie potrafiłam być razem "na złe"... Poddałam się, nie walczyłam o nas do końca... Liczyłam się ja....

Było też o tym, że mężczyzna daje poczucie bezpieczeństwa.. Kochając drugą osobę, ufasz jej. Zaufanie to podstawa związku. I pomyślałam... na ile ufam Jezusowi? Na ile ufam Bogu? Ale tak naprawdę! Czy wierzę dogłębnie w to, że On się zatroszczy i troszczy o mnie nieustannie każdego dnia? Czy wierzę, że czuwa nade mną, opiekuje się mną, ma w swoich rękach moje życie i że ono Mu przez palce nie ucieka? Czy doświadczam w swym życiu, że On nie daje mi zginąć? Jak jest NAPRAWDĘ? Czy nigdy w to nie wątpię? Czy ta wiara jest we mnie niczym skała, której nic nie rozbije? Dotknęłam, że nie. Że często tracąc grunt pod nogami, stając się bezradna w obliczu czegoś, nie do końca Mu ufam, czasem przychodzi myśl "a może mi się uda, może dam radę", że wiele we mnie lęku i czasem sama chcę wziąć sprawy w swoje ręce, sama o siebie zatroszczyć, tylko wtedy skutki opłakane. Bo czasem nie od razu zgadzam się na to, by czynił to, co się Jemu podoba; bo czasem wydaje mi się, że sama lepiej wiem, czego mi potrzeba... No i często niestety też muszę się domyślać, co to znaczy czuć się bezpiecznie...

No i pytania o swoją zdolność do ofiary względem drugiej połowy. Na ile potrafię być darem. Ponoć kobietom łatwiej, mają to wrodzone. Mi jednak nie przychodzi to łatwo, wręcz przeciwnie. Czasem wyrzucam sobie, że wiąże się to z ciężarem z mej strony i z brakiem entuzjazmu. Że łatwo mi zrobić coś, co niewiele mnie kosztuje, a jak coś kosztuje więcej, to najchętniej całkiem bym się wycofała...

Trochę siedziałam stłamszona, zasmucona tym, jak bardzo nie wychodzi, jak mało potrafię, jak mało kocham... I nagle słowa, że do tego dorastamy całe życie i w tym upadać zapewne będziemy też w całym naszym życiu...
Rekolekcje nieco inaczej. Trochę jako uczestnik, trochę jako posługująca.
Ostatniego dnia mieliśmy kryzys. Nic nie szło dobrze. Zgubione śpiewniki, brak przygotowanych życzeń końcowych, mało śpiewających... I ja, mająca psalm... Czytanie miało być wybrane pod rekolekcje, psalm z dnia, Ewangelia wybrana... Jeszcze się upewniałam. Ale gdy już podchodziłam, zaczęto mieszać z czytaniami, znaleziono inny psalm, że niby ten, ale widziałam, że przecież nie ten, co trzeba i szukałam właściwy... Co się nastresowałam, to moje.
I jeszcze br.Ł. przed Mszą, który rozdrażnił nieświadomie poruszając trudny temat...
Ale potem znów pomoc przy agapie. Tu komuś zrobić herbatę, tu talerz przynieść, tu ciasteczka podać. Takie drobiazgi, ale dały mi dużo radości przez to, że mogłam komuś pomóc.Próbowałam też wyprzedzać potrzeby innych, dostrzegać wcześniej czego im potrzeba i dawać to, czego potrzebują, być dla nich, nie myśleć tyle o sobie, ku oderwaniu od siebie.

No i nakrętka z Tymbarka mnie urzekła. "No to zacznij jeszcze raz" :) Taaaak :)

Trochę chaotycznie. Wiem. Ale nie bardzo mam czas pisać, a chciałam naskrobać choć troszkę.




"Rozmyślam nad Miłością, co ślad znaczyła mocą i uczę się pojmować Ją.
Rozmyślam nad Dobrocią, co czynić źle nie mogła, choć wokół wyszydzano Ją.

Za jaką cenę przyszło Ci stać się człowiekiem z Ciała i Krwi?
Czułeś tak samo, czułeś jak my, kiedy Ci postawiono krzyż.
Chciałeś zapłakać - nie było łez; wiedziałeś Ojciec opuścił Cię,
Zabrakło Piotra, który z Tobą w ogień chciał iść.



Za winy ojców i nasze, stałeś się Barabaszem, choć nigdy grzech nie splamił Cię.
Jak owca na rzeź prowadzona, milczałeś, gdy na ramionach przyszło Ci dźwigać ciężar win.
 
Ciągle za mało było im, kiedy słyszeli bólu krzyk.
Nie pamiętali tego, gdy wolali królem bądź nam Ty.
Teraz zabrakło tak wielkich słów, w około wrogi szydził tłum,
Krzyczeli: skoro jesteś Bogiem, uczyń cud..."


19 marca 2013

19 marca

Ostatni tydzień bogaty w emocje i doświadczenia.
Gdy stanęłam wobec czyjegoś cierpienia i w chwili pomocy czułam się jak słoń w składzie porcelany.
Gdy dotknęłam, jak ważne jest dla mnie, co ktoś pomyśli,
a jak niewłaściwie oceni, nie zrozumie, to jak łatwo się zamykam...

W piątek na Drodze Krzyżowej mikrofon nawalił, czytaliśmy głośno...

"zapal ogień miłości Twojej, aby jej płomień nigdy nie ustał"
"Na mnie ciążą liczne winy, toteż więdnę i usycham z bojaźni, ale pójdę śladami Chrystusa..."
 "... Jezus, który koronę chwały zamienił na cierniową
i wyszedł mnie poszukiwać, a odnalazłszy przytulił do swego Serca."
"Matko Miłosierdzia,(...) nie zważaj na moją słabość, niestałość i niedbalstwo,
 które opłakuję bez przerwy,  i wyrzekam się ich ustawicznie.
Ale wspomnij na wolę Pana Jezusa (...).
Spełnij tedy względem mnie niegodnego swe posłannictwo,
dostosuj łaski Zbawiciela do mojej słabości (...)"



Potem wspólny wieczór przy pizzy i coli.
Wspólne żarty, ale i wspólna ogromna radość z tego, że to ON został wybrany.
Wiedziałam, że będą się cieszyć :)
Też się cieszę ogromnie!


A w sobotę też droga krzyżowa, ale inaczej. Trudne to było doświadczenie.
Co innego idzie się do tego samego miejsca w czerwcu, asfaltową drogą, gdy ciepło, a nie to, co teraz.
Droga przez las, cały ośnieżony, przez zaspy była niezwykle męcząca...
Już przy 4 stacji miałam dość... A tu trzeba iść dalej, pomocy się nie otrzyma, samochód nie przyjedzie, nawet jakby chciało się zadzwonić, to wśród tych lasów ciężko byłoby określić gdzie się jest, bo wokół tylko drzewa i zaspy śniegu. Nogi odmawiały posłuszeństwa, na koniec już nawet nie rozważałam tych stacji, tylko patrzyłam pod stopy, by iść po śladach, nogi już się mieszały, mięśnie napinały. Niby uroki pielgrzymki - co się dziwię, ale to inne doświadczenie, kiedy idzie się przez zaspy śniegu, wtedy łatwiej o zmęczenie. Ale cenne to było, bo w momentach, kiedy już w życiu nie mogę, nie radzę sobie - to łatwo rozczulam się nad sobą, a tu takie zachowanie nie miało racji bytu. Musiałam iść i tyle. Poza tym początkowo chciałam "zaprzeć się" i "dać radę", ale szybko dotknęłam mocno swej niemocy, bezsilności, ograniczoności, słabości... 
I wołałam Go, by pomógł, by dał siły... I dał ;)
Za pierwszym razem, kiedy nie mogłam,.. to on uśmiechnął się bardzo życzliwie, pokrzepiające było to spojrzenie - pełne nadziei, pocieszenia. Ten uśmiech dodał mi sił do tego, by iść nadal. I potem drugi moment. Gdy przechodziliśmy przez pewną miejscowość i zobaczyłam Ciebie, Kochana, bo pojawiłaś się w oknie, to radość z tego, że Cię zobaczyłam, dała mi siły, umocniła tak, że szłam dalej... Dwa pokrzepienia z Jego strony :)
No i słowa, że "Miłość wszystko przetrzyma"...
I pomyślałam też, że każdy postój był takim zbieraniem sił,  bo zaraz potem naprawdę była trudna droga. I stwierdziłam, że chcę maksymalnie odpocząć w czasie przerwy... Gdy była dłuższa, okazywało się potem, że kolejny etap jest bardzo trudny. Że postój był nie tyle odpoczynkiem po trudnej trasie, a jakby zbieraniem sił na następny trudny etap, przygotowaniem do tego, co dalej, bo trasa jeszcze gorsza...  

Rozważania?
Tylko od dzieci nie wymaga się wierności, stałości emocjonalnej. Modlić się za tych, z którymi straciliśmy kontakt, w relacji do których milczymy, których wyrzuciliśmy ze swej pamięci. Nie rozczulać się w życiu nad swym cierpieniem, że mamy najgorzej, najtrudniej i nikt nie wie, co czujemy, nikt nas nie rozumie, bo nie doświadczył tego, co my; żeby nie użalać się nad sobą, ukierunkować na drugą osobę, wyjść do niej ze wsparciem w jej trudnościach i pomagać szczególnie tym, którzy płaczą, a którzy być może tak naprawdę wcale nie znają źródła swego płaczu... 

Niedziela?
Rano o Abrahamie. O obietnicach, o przymierzu. O wierności danemu słowu. O tym, jak On wierny... I przypomniało mi się, jak kierownik mówił, że jestem dzieckiem obietnicy... że muszę poczekać, ale On się z niczego nie wycofa... że wbrew nadziei mam uwierzyć nadziei.... 
A wieczorem...
Pojechałam. Mocno ogarnęła mnie złość. Bo ciężko było uprzedzić, że wyjeżdża, że go nie będzie.. Złość, bo same musiałyśmy przygotowywać rekolekcje wspólnoty; złość, gdy zostałam wrobiona w coś, na co się nie zgadzałam. I złość, że siedzieliśmy do późna i moja siostra się w domu denerwowała...

No i dziś...
Msza rozpoczynająca była niezwykła. Bez zbędnego śpiewu, pokornie, skromnie. I homilia wspaniała. I to jak wcześniej pobłogosławił chorego, aż się wzruszyłam...
Szkoda tylko, że moja siostra musi wszystko zepsuć..
No i poszłam na wieczorną..  Myślałam, że będzie homilia, jak zawsze, a dziś jeszcze dłuższa, bo uroczystość... A tu przykra niespodzianka... Nie było homilii, bo... w ogóle nie było Eucharystii, tylko nabożeństwo pokutne w ramach kończących się rekolekcji... Nie musiałam się dziś spowiadać, byłam w ubiegły wtorek, równo tydzień temu... I wróciłam ze smutkiem do domu, bo bez Komunii... I to jeszcze w takim dniu... Uroczystym dniu... Dniu, kiedy w sposób szczególny chciałam św. Józefowi powierzyć siebie i moją siostrą, by się opiekował nami i naszymi sprawami... No nic, pozostaje modlitwa. Dziwnie tak bez Eucharystii, bez Komunii.. Tęsknota.. Ogromna tęsknota... choć to tylko jeden dzień. Ale widać potrzebne doświadczenie. Już wiem, co miało mi ono pokazać.

"Nie skupiaj się na tym, co nie wyszło. On ze zła ma moc wyprowadzić dobro..."


"on to wbrew nadziei uwierzył nadziei..."

13 marca 2013

Niepojęta łaska Jego...

Przed niedzielną Mszą ciężka rozmowa z kumpelą, trudności komunikacyjne,
moje zniecierpliwienie i reakcja zbyt emocjonalna...
Potem mieliśmy dzielenie Słowem, ale z tego ostatecznie pogadanka wyszła, a nie dzielenie..
No i ten dzień jakiś taki niemrawy był...

Wczoraj walczyłam czy iść, czy nie. A bo przecież transmisja jest, więc może w przyszłym tygodniu.
Ale dobrze, że wygrałam.
Doświadczyłam ogromnej wolności, tego jak bardzo prawda wyzwala!
I już przestało mi towarzyszyć myślenie: co sobie pomyśli. Po niedzielnym dzieleniu przestało.
Mocno doświadczyłam przyjęcia mnie z mą słabością. Dobroci, cierpliwości, łagodności; tego, że nie muszę się bać, że nakrzyczy, że stracę w Jego oczach... Tak nie będzie.
Poczułam się bezpiecznie, pewnie, w ramionach Tego, który jest samą Miłością i Miłosierdziem.
Bo przyjmuje mnie, akceptuje, kocha... z mymi słabościami. Doświadczyłam na nowo.
Byłam w ogromnym szoku, gdy wycofał się...
Nie dowierzałam. Serce skakało z radości... :)

Wróciłam przed NS do ławki. Ze łzami radości, wdzięczności. To był dar.
Jednak jako ta "romantyczna", "marzycielka" muszę zejść trochę na ziemię ;)

- - - - -
19:10 - sms "Habemus Papam!"
Jak zwykle, gdy siedziałam w kościele :P
Ale cieszę się, bo intensywnie omadlałam całym sercem!

05 marca 2013

...

Trudny ten czas ostatnio. Stałam się bardzo słaba, strasznie emocjonalna. Wszystko drażniło, często wracałam do przeszłości i to mocno rozbijało wewnętrznie...

No i była jedna taka noc... właściwie środek nocy, kiedy powinnam już spać, a siedziałam w zaciszu swego pokoju i płakałam przed Nim jak dziecko... kiedy musiałam stanąć w prawdzie o sobie, o swoim życiu, przeszłości, teraźniejszości, o swojej relacji z Nim...

Czas, kiedy ponownie poczułam się jak kobieta, cierpiąca tak naprawdę nie na upływ krwi, a na coś znacznie głębszego. Jak córka Jaira, która nie umarła, ale spała. Jak Judasz, który Go zdradził, opuścił. Jak Samarytanka, która była mocno spragniona... Jak Saul, który stoczył się na dno. No i jak PIOTR.
Kiedy przechodziłam rekolekcyjnie etapy drogi Piotra, to po prostu już nie mogłam..
Początek, powołanie, wybór, dojrzewanie, kryzys, odejście i... nowy początek...
Chyba mocniejsze te domowe rekolekcje od tych styczniowych... Jeśli to możliwe...
Ile łez, kiedy odkrywałam, w czym jestem do Piotra podobna, jak bardzo pokręcona jak on, jak ambiwalentna... Genialna książka.
Odezwały się we mnie sytuacje sprzed lat, przypominałam sobie piękne chwile, wróciłam do wspaniałych wspomnień z tamtych dni. I znów zatęskniłam, głupia. Za tym, co tak bardzo niedostępne. I znów smutek na myśl o kryzysie, o sytuacji odejścia, gorzki płacz jak u Piotra... Ale i próba ponownego spojrzenia także na fakt nowego początku... Spotkania ze wzrokiem Jezusa, który przemienił Piotra i pociągnął ku nowemu początkowi. Tak również może być i u mnie. Ba, nawet już się realizuje.

Dotknęłam jak bardzo Go potrzebuję. Jak w ogóle nie daję rady. Jak wystarczy chwila i bez Niego ginę. Żyć nie potrafię. Jak bardzo za Nim tęsknię, jak źle i smutno, gdy nasza relacja robi się taka niemrawa. Jak bardzo tęsknię do Słowa, które naprawdę daje Życie. Pociesza, wspiera, podtrzymuje. Symbolicznie przytuliłam do siebie Pismo Święte. Nie chciałam wypuscić z rąk. Życie, którego tak bardzo potrzebuję, bo czuję się umarła, ale w rzeczywistości nie umarłam, tylko śpię...

Tęsknota za Nim, do Niego.... "jak spragniona ziemia rosy dusza ma..."
"Pragnę miłości Twej, wołam do Ciebie tęsknotą.... Tylko Ty, Panie, masz taką moc, by ukoić mnie... Przyjdź, opatrz me rany, dotknij mego serca, by kochało... Wybacz niewiarę, nadzieję wzbudź, rozpal mnie..."

- - - - -
No i w niedzielę niosłam dary ;)
Zawsze jak byłam młodsza, to lubiłam ;)