Strony

29 listopada 2011

O przyjaźni słów trochę... cz.I

Pomyślałam, że blog poprowadzę trochę inaczej... Zobaczymy, jak to wyjdzie.

"Przyjaciele mają wspólne wartości. Przyjaciel pozostaje ze mną wtedy, gdy inni mnie opuszczają. Marzymy o tym, by znaleźć przyjaciół, gdyż przyjaźń jest podstawową formą miłości, a życie bez miłości staje się męczeństwem. "

"Dlaczego szukamy przyjaciół?
Nikt z nas nie może rozwijać się bez miłości. Życie poza miłością jest największym dramatem człowieka. Im mniej miłości doświadczamy, tym bardziej oddalamy się od szczęścia i tym szybciej tracimy radość życia. Dojrzała przyjaźń jest podstawową formą miłości. Taka przyjaźń to coś więcej niż dobre koleżeństwo. Właśnie dlatego tęsknimy za przyjaciółmi. Przyjaźń to wielki skarb i źródło entuzjazmu .(...) Chodzi o przyjaźń, która jest czymś większym niż wzajemna sympatia czy serdeczna znajomość. Chodzi o tę przyjaźń, dzięki której przyjaciele stają się na zawsze odpowiedzialni za tych, których "oswoili"... "

Tu niestety nie ma mowy o przyjaźni, takiej relacji nie ma!... Złość, żal, ból zostają powolutku zastąpione - no właśnie - wzajemną sympatią i serdeczną znajomością. Jedynie. O przyjaźni nie może być mowy ze względu na... wiele rzeczy. Choć bardzo bym chciała, to jest to teraz nierealne... Cały czas brzmi mi w uszach: "To ty zniszczyłaś tę relację..." Ale jak te słowa zabolały, bolą... Po co oswajała?... Teraz tylko rana, potężna rana... I tęsknota za czymś, czego nie ma i pewnie nie będzie. Moje serce kocha, jej serce kocha, a każde inaczej niż wolałaby ta druga. 'Przyjacielskiej relacji być nie może, Judyta, niech to do ciebie w końcu dotrze!' - powtarzam, choć... serce po stracie płacze. "Wy relacji przyjacielskiej mieć teraz nie możecie, ale możecie mieć serdeczną więź". Mogę, ale... co.. udawać, że nic nie pamiętam, wyrzucić to z pamięci? Może ona potrafi, ale ja nie.

Jezu, wypełnij me serce... Ty jeden zawsze będziesz przy mnie, bez względu na wszystko.
Tylko Ty jesteś Przyjacielem, który nie zawiedzie, nie zdradzi, nie wycofa się, nie opuści....

27 listopada 2011

I Niedziela Adwentu...

Rozpoczął się adwent, a ja czuję się, jakby zaczął się Wielki Post...
Radość, oczekiwanie?... Na co, na Kogo?...
Sporo myslałam o Adwencie.. Długo siedziałam nad pewnymi fragmentami z PŚ...
Nocą przyśniło mi się, że moje adwentowe czekanie było czekaniem na Tego,
Który przyszedł i powiedział mi: "WRACASZ TAM, JUDYTO"....
Że przyszedł Anioł i - jak do Maryi - powiedział, choć zupełnie inaczej, do mnie:
"znalazłaś bowiem łaskę u Pana... "..oto wracasz...
I moje: jakże się to stanie, skoro... miałam czekać?
I odpowiedź: "Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię...
Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego" -  wracasz...
Chciałabym... Ech... Co za sen... ;(... Wariuję...

A dziś?
Poszłam na pewne tłumliwe "spotkanie" - chyba mnie rozpoznano, nie zdołałam się ukryć... Zobaczyli. I po co ja tam poszłam? Przecież byłam zmęczona, po co więc zostałam?... Jeden, znany mi dobrze, bliski, zauważył, spojrzał się, zdziwiony, jeszcze niedawno sprawował Eucharystię na moich imieninach... Łzy już gościły w mych oczach... Potem jeszcze usłyszałam w tym miejscu pieśni, które śpiewa się u mnie w zgromadzeniu, a co za tym idzie - wspominanie pięknie przeżywanego TAM Adwentu i nim się spostrzegłam - łzy obficie spływały... Koszmar...

Jezu, zaczynam się cofać... Błagam, prowadź mnie wciąż i wciąż DO PRZODU!...


Błagam, niech ktoś zabierze mi PAMIĘĆ!...

22 listopada 2011

Pomieszanie z poplątaniem.

Ciekawe dwa dni za mną. Dwie rozmowy. Podjęłam pewne działania... Wychodzenie z miłością... Ale to trudne... Przyniosłam coś takiego małego, drobnego na rozładowanie atmosfery... Chciałam spróbować inaczej. WYJŚĆ NA ZEWNĄTRZ... Rozmawiałyśmy całkiem w porządku, opowiadałam śmieszne historie, opowiedziałam o rekolekcjach. "Dobre te rekolekcje były dla Ciebie, bardzo dobre. Akurat dla Ciebie." Ale na koniec zasmuciłam się... Bo usłyszałam, że w adwencie nie będzie rozmów... Żeby w tym czasie Jezus we mnie zrodził i abym sama zrodziła się na nowo... Bym dała się prowadzić Słowu właśnie temu, które jest przez Kościół proponowane w tym czasie adwentowym... Niby pięknie... Ale... we mnie znów masa interpretacji własnych... dwa lata temu, gdy przygotowywałam się do wstąpienia, dostałam pozwolenie na rozmowy w adwencie, bo czasu było niewiele i wstąpienie niebawem... a teraz - nie... Trochę się przejęłam i zaczęłam myśleć, że może wrócę oficjalnie tak szybko, że może to nie jest planowane...? Nic jej nie powiedziałam, ale w kaplicy podczas wspólnej modlitwy płynęły mi łzy... Nie wiem, jaka jest prawda... Czy to, co usłyszałam, czy też jest coś innego... Pomyślałam, że mam prawo tak myśleć po ostatniej ostrej rozmowie... Mogłam zapytać, ale zszokował mnie trochę ten brak rozmów i nie byłam w stanie powiedzieć cokolwiek... Mogę zapytać jeszcze, ale... wolałam ugryźć się w język; w sercu budzą się niepokoje, o co chodzi, dlaczego tak.. Niepokoje...

Jezu, chcę Ci oddać to wszystko, bo zaczynam się cofać...
Ty powiedziałeś "Wyjdź na zewnątrz!"
Nie być mentalnie w środku... Być mentalnie na zewnątrz...
Panie, pomóż mi... bo to tak bardzo trudne...
Nie chcę podejrzewać, oceniać, martwić się...
Wspomagaj mnie proszę i to Ty ukazuj mi PRAWDĘ.

Inne słowa "pytały cały czas i pytają się ciągle o ciebie..." i " wszystko na dobrej drodze" - zdziwiłam się... Nie spodziewałam się tego... Sprawiono mi tym wielką radość i przyjemność. Nawet nie wie, jak wielką... Przecież w ostatnim czasie wieczne nieporozumienia, złość, żal, bunt, ból, których nie ukrywałam...

Nie rozumiem... Najpierw słowa "Z emocjonalnymi 16latkami nie rozmawiam, wróć jak dorośniesz, daj sobie 3-5 lat i wtedy przyjdź", a teraz "wszystko na dobrej drodze"... Nie rozumiem, nie rozumiem... I potem nie dziwne, że snuję podejrzenia, bo nie rozumiem, nie wiem, gdzie jest prawda, bo wszystko niespójne, raz mówi tak, raz tak... I tak my rozmawiamy... Wiem gdzieś tam w środku, że jej zależy, tylko czasem jej słowa są tak intrygujące, że nie wie się, na czym się stoi i aż boję się zapytać, by nie urazić nieświadomie... Panie, wejdź w tę relację i porządkuj to wszystko...


Pomyślałam "Judyta, doceń to, co masz... co dostajesz, nie skupiaj się na tym, czego nie masz, a czego byś chciała, bo stracisz nawet to, co masz..."

Jezu, czy jest szansa, że rok będzie rokiem a nie czymś dłuższym?...

Po ostatniej długo płakałam... "czemu płakałaś?" Bo przestraszyłam się.. "czego się przestraszyłaś, że co?"... Cisza ... "Wiem, że płakałaś..." Zdziwiłam się, bo wtedy w kaplicy byłam sama, żadnej innej siostry, reszta przy pracy... Stwierdziła: "wiedziałam, że będziesz płakała. Trochę cię znam.... :)" Ach... Czy tamte słowa: "... przyjdź jak dorośniesz" - były celowe z jej strony? Nie powie przecież, a pytać nie będę... W końcu, porozmawiałyśmy, nie powiedziała "poczekamy aż dorośniesz... " Chociaż te przerwa adwentowa i w tym aspekcie mnie intryguje... Nie znam prawdy... Ale to nic...
 W czasie rozmowy z D. usłyszałam, że dla mnie jest dobrze, jak nie pytam i nie mówię o tym, co myślę, bo za dużo gadam i z tego rodzą się moje konflikty, czasem lepiej nie rozładowywać napięcia od razu i szukać rozwiązania, a pochodzić z napięciem. Więc zamilkłam... Nie chcę interpretować rzeczywistości po swojemu. Choć zżera mnie niepewność, ciekawość prawdy, to wiem, że nie będzie dobre, bym zapytała o co dokładnie chodzi. Po prostu nie mogę...
D. powiedziała mi żartobliwym tonem, choć prawdę: "teraz dla mnie jest Pani już 17-latką". Urosłam. Do obecnego wieku tak naprawdę jeszcze trochę, ale ufam, że nadgonię. Czasu troszkę mam. Wierzę, że niebawem wrócę na stałe do Domu.

14 listopada 2011

Powrót z rekolekcji

Przyjechałam z rekolekcji.
Moje motto sprzed wyjazdu brzmiało:
„Wsiąść do pociągu BYLE JAKIEGO,…
patrzeć jak wszystko ZOSTAJE W TYLE…”
A wróciłam inna, już nie pełna buntu...

Ale Słowo przeniknęło mnie do głębi…
Na niedzielę nie zajrzałam do czytań z dnia,
ciągle trwałam przy czytaniach rekolekcyjnych.
Chciałam przeczytać pierwsze czytanie,
ale biorąc pod uwagę moją tendencję do pchania się na afisz,
zdecydowałam się nie wpisywać na listę.
Z ciekawością czekałam aż wyznaczona osoba do niego podejdzie,
zastanawiałam się skąd we mnie takie szarpanie się i walka…
A po chwili usłyszałam słowa:
„Niewiastę dzielną, któż znajdzie?
JEJ WARTOŚĆ PRZEWYŻSZA PERŁY.”
A zaraz potem homilia o dzielnych niewiastach z PŚ, w tym… o Judycie.
Pan przypomniał mi… kim jestem.
Nie mam niskiego poczucia własnej wartości.

Moja wartość jest w NIM.
Jestem Judytą, jestem dzielną niewiastą, mężną, odważną…
Na nowo mi to uzmysłowił.
We mnie w tym czasie akurat wiele lęku, niepewności „co dalej?"
I nagle…
W mym sercu POKÓJ, odwaga, siła.
Słyszałam, jak mówi: „Nie bój się, Judyto. Ja jestem.”
Na rekolekcje przyjechałam spanikowana.
Ogarnięta lękiem: co dalej..
A teraz?
Czułam, że Ktoś mnie PODNOSI.
Cokolwiek będzie, ja poczułam się SILNA, by temu sprostać.
Otrzymałam wielką siłę. I pragnienie bycia mężną dla Pana.
Choć moje przyszłe losy nie są pewne i znane, to poczułam wewnętrzny pokój.
Nie spodziewałam się tego. Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości.
Ty jesteś. Cokolwiek się stanie, to wszystko to minie.
TY jesteś i będziesz w tym ze mną.
Wszystko mija, ON jest i będzie zawsze.
Oddałam Mu to, puściłam całkiem. Po prostu.






Dalej Słowo prowadziło mnie tak, jak się tego nie spodziewałam..
Weszliśmy w stary, znany fragment o wskrzeszeniu Łazarza…
I przy tym Słowie coś mnie uderzyło…
„Łazarzu, wyjdź na zewnątrz!”…
I wstrząs dla mnie:
JUDYTO, WYJDŹ NA ZEWNĄTRZ!
Wyjdź na zewnątrz…
Nie jesteś już tam, jesteś w innym miejscu.
Przeniesienie. Przenieś się.
Wyjdź na zewnątrz cała, nie tylko fizycznie, ale też mentalnie!
I za tym dalsze wyjścia:
Wyjdź na zewnątrz ze swego wewnętrznego światka:
przeżywalności, emocjonalności,
koncentracji na sobie i swych problemach
a także postrzegania rzeczywistości, ludzi, zdarzeń przez własne pryzmaty,
myślenia o tym w kategorii:
'to ja mam rację, na pewno tak jest’,
patrzenia swymi oczyma.
Wyjdź na zewnątrz z: rozpaczy, agresji, żalu,
bólu, porównywania z innymi, poczucia straty,
bycia gorszą zawsze i wszędzie, poczucia odrzucenia.
WYJDŹ NA ZEWNĄTRZ. Nabierz wolności! Zdystansuj się.




A to znaczy (moje ACTIO):
Gdy ktoś mi coś mówi, przyjmuję to za prawdę,
bez podejrzeń, niedowierzań, podważań, zaprzeczań. Jestem dla kogoś ważna = jestem ważna. Uznaję, że JA NIE MAM RACJI, NIE ZNAM PRAWDY= NIE OCENIAM. UFAM SŁOWU I WIERZĘ W NIE.

Emocje? Ok, są, ale nie muszą już zajmować tyle miejsca. Nie jestem samymi emocjami. Mam też jeszcze rozum i mam wolę. To ja decyduję, ile miejsca daję emocjom i co wybiorę – czy zostanę przy tych nieprzyjemnych emocjach i będę przy nich trwała czy nie. NIE, NIE BĘDĘ PRZY NICH TRWAŁA i ZOSTAWAŁA. TO JEST MÓJ WYBÓR. I TEGO CHCĘ.

Pan Bóg NIE PORÓWNUJE. DLA NIEGO jestem WYJĄTKOWA. Nie muszę za wszelką cenę spełniać czyichś oczekiwań i szukać bezgranicznej akceptacji, przyjęcia, uznania u ludzi, bo tego NIE DOSTANĘ. JEZUS, ma Miłość, mi to daje. Czy przyjmę to i się tym nakarmię do syta? TAK, BIORĘ.

Gorsza od innych? Przypomniały mi się dawne rekolekcje wspólnotowe w milczeniu parę lat temu. Ofiara Kaina nie była gorsza od ofiary Abla. Po prostu Pan wybrał tą, składaną przez Abla. PO PROSTU. ON MA WOLNĄ WOLĘ I TO NIE ZNACZY, ŻE KTOŚ JEST GORSZY.
KAŻDY JEST SZCZEGÓLNY, WYJĄTKOWY DLA NIEGO.
KAŻDEGO ON KOCHA INACZEJ. Jestem przez NIEGO UMIŁOWANA. Umiłowane Dziecko Boże i oblubienica Jezusa. Tego się trzymam i nie dam sobie wyrwać z serca.

Poczucie STRATY? Czy mogę powiedzieć, że coś straciłam? Mogłabym wyliczać, ale… tak naprawdę wszystko co mam jest Jego, to JEGO WŁASNOŚĆ i jeśli mi coś daje, to JEGO DAR dla MNIE i ma prawo coś zabrać, bo to JEGO. On jest Stwórcą i to On rozdziela Swoje dobra i bogactwa, On dysponuje. A ja? Ja WSZYSTKO MAM W NIM. Najważniejsze, bym Jego nie straciła. To przy Nim jestem bezpieczna i żadna rzecz, miejsce czy osoba nie da mi poczucia bezpieczeństwa, które mam jedynie w NIM.
A tak w ogóle to dodatkowy wstrząs pojawił się w mym sercu na Adoracji: „DOCEŃ TO, CO MASZ” i moje zawstydzenie kolosalne, ale prowadzące do przytulenia się, przylgnięcia do tych słów a niżeli do pogrążenia w dół.
Moje poczucie straty– tata zmarł, ale to ON daje życie i zabiera… Jego dał mi na pewien czas. Miał w tym swój plan. To Jego decyzja, na ten Jego akt mogę spojrzeć pod katem mądrości Bożej w tym, że po jego śmierci relacja z mamą i siostrą stała się bliższa, atmosfera była bez napięć, żalu, lęku względem jego niekontrolowanych zachowań. Wtedy zbliżyłyśmy się do siebie. Może gdyby mi się w życiu układało, rodzice by mi ‘wyszli’, to nie potrzebowałabym Go szukać i mieć w Nim Ojca, może bym Go nie znalazła? Zgromadzenia także nie straciłam. Jestem w nim, mam w nim miejsce cały czas. Trudno mi i to fakt, ale nic nie jest stracone, a raczej wszystko jest do zyskania, wszystko przede mną. Mam pomoc pewnej osoby, Jezus też doprowadza do pionu. Idę do przodu, porządkując wszystko. Pojawiło się we mnie jakieś takie wewnętrzne w końcu przyzwolenie i zgoda na obecną sytuację, rezygnacja z wewnętrznego uporu, zmagania i niezgody. ‘ Teraz po prostu TAK jest, to jest tylko pewien etap przejściowy, nic złego się nie dzieje. Zaufaj.’ UFAM.
Niech się tak stanie według Słowa Twego! Zrobiło się lżej, jedno wielkie: uffff…

Żal i ból – nawet jeśli tylko subiektywne czy bezpodstawne obiektywnie – CODZIENNIE MODLĘ SIĘ O PRZEBACZENIE RANIĄCEMU i buduję relację od nowa, przekraczając siebie. Zależy mi na formacji i stać mnie na to, by przejść ponad uczuciami, które się pojawiają w formacji, bo On jest dla mnie ważniejszy i On jest moją motywacją. Dla NIEGO. No i w ogóle JESZCZE WIĘCEJ MODLITWY.

W czasie rekolekcji doświadczyłam też po ludzku wiele życzliwości i miłości ze strony uczestników. Wzajemna pomoc, rozmowy pełne ciepła i serdeczności leczyły tak naprawdę niewiadomo kiedy moją duszę...
Sprzątałam kuchnię – sprzątanie, coś czego nie lubię, co sprawia mi ogromną trudność - teraz wykonywałam z chęcią, przyjemnością. Towarzyszyło mi wiele uśmiechu, gdy w małych drobnych rzeczach mogłam komuś pomóc i potem zobaczyć radość na twarzy drugiego. Wskazać komuś drogę do kaplicy, powiedzieć jaka jest godzina, czy zwyczajnie obdarowywać kogoś uśmiechem na korytarzu. Cieszyć się na nowo z małych rzeczy, mimo że gdzieś tam w środku jest ciężko. Zauważać drugiego człowieka, jego sprawy, zainteresować się nim, jego problemami, ukierunkować się na innych a nie na sobie i swych trudnościach. Teraz wróciłam, zaangażowałam się w sprzątanie, w zwykłe czynności jak zaniesienie kawy i nne małe drobne rzeczy wynikające z miłości, chęci bycia dla drugich, nie dla siebie. „Wyjdź na zewnątrz.”

Modliłam się wczasie rekolekcji długo: Jezu, czy me kości wrócą do życia?
Błagam, daj mi Ducha, bym ożyła, bo jestem umarła!
Wydobądź mnie z grobu, daj mi życie! Bo ten mój grób to już taki głębinowy.
Wróciłam inna, nowa, pełna chęci do zmian, zdeterminowana. Mój charakterek jest tak nieustępliwy, że jak czegoś chce, na czymś mu zależy, to walczy do upadłego.

Ojciec głoszący rekolekcje, zapytał mnie żartobliwie, bo często mijaliśmy się na korytarzu, czy nie zasnęłam na tych konferencjach, czy nie znudził. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą: „Czuję się PRZEORANA”.
Jego Słowo ma MOC. Jezus, który jest Zmartwychwstaniem i Życiem, otworzył mój grób i wydobył mnie z niego. Dokonuje się coś pozytywnego. Wracam do życia. To wszystko, w czym tkwiłam, to jeden wielki grób i to głębinowy :)
A ON? ON dał mi ŻYCIE. Na nowo mnie zrodził do życia.
Słowa pieśni tak dobrze znanej: „Podnieś mnie, Jezu” były dla mnie trafne. Potrzebowałam podniesienia.
A jeszcze bardziej powstania z martwych.

Na Jego Słowo wyszłam z grobu.
Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój…”
TWOJE SŁOWO JEST PRAWDĄ.
I w moim ucisku jest dla mnie POCIECHĄ,
że TWOJE SŁOWO DAJE MI ŻYCIE! AMEN.



06 listopada 2011

Załamka... przed rekolekcjami.

Parę dni temu się załamałam.
Boję się, że zaprzepaściłam teraz szansę na realizowanie swego powołania.
"Przyjdź, jak dorośniesz. Z emocjonalnymi 16-latkami nie rozmawiam."
Jestem znacznie starsza, ale wewnątrz przypominam innym dziecko.
Śniło mi się dziś, że przenosiłam się do innego klasztoru i cieszyłam się z tego.
Koszmar.
Z drugiej strony, nie wiem, czy gdzie indziej zostałabym przyjęta.
Z wielu względów.
Z jeszcze jednej strony - nie czuję się teraz szczęśliwa.

Na Mszy usłyszałam: "wybacz sobie, innym, wybacz Mi"
Nie potrafię... ;(
No i łzy. Cała masa.

"Dwie kochające się osoby, raniące się obustronnie"..
W uszach brzmią mi słowa:
"Zniszczyłaś tę relację..."

Ale ból...
Ten filmik obrazuje wszystko...
http://www.youtube.com/watch?v=Ls5yUShFAfg&feature=related&noredirect=1
-----
JEZU, UWOLNIJ MNIE!
JEZU, UZDRÓW MNIE I TĘ RELACJĘ!
BŁAGAM!
-----
Zbieram siły na krakowskich rekolekcjach u Salwatorianów....
z możliwością dodatkowych rozmów z kierownikiem....
po znajomości...
Wracam w połowie listopada.

01 listopada 2011

Rok

Postanowiłam zalożyć blog.
Od zawsze lubiłam pisać.
Nawet kalendarz stał się pusty od jakiegoś czasu.
Mało w nim miejsca, a we mnie dużo się dzieje.

Zmagam się z żalem.
Nienawiścią.
Do siebie, do Niego...
Codzienna Eucharystia, częsta - może aż za bardzo - Spowiedź.
Pozornie wszystko w porządku, a jednak.
Duchowy wrak.
Nie jestem szczęśliwa.
Zgubiłam radość, nadzieję.
Funkcjonuję mechanicznie, bezmyślnie.
Duchem nieobecna.
Masa we mnie bólu, niezgody.
Nie wiem, co to pokój serca.

Jego wola mnie przeraża.
Nic nie rozumiem.
Czasem chciałabym cofnąć czas.
Czasem chciałabym przyspieszyć czas.
ROK. PRZERWA.
A co potem?
NIE WIEM.

Męczę się.
Pragnę czegoś, co jest nierealne.
Miotam się, duszę się.
Czuję się jak przybłęda.
Niby jestem, a mnie nie ma.

Potrzeba mi kapłana...
Mój kierownik wyjechał do innej diecezji.
Nie mam kapłana, nie mam kierownika...
"Pora zabrać chodzik, czas stawiać pierwsze kroki"
Teraz, w tym czasie?
Nie.
Nie jestem aż tak samodzielna.
Jeszcze za mała.

Nie wiem, co będzie.
On prowadzi mnie jakoś tak... dziwnie.
Nic nie rozumiem.
Gdzie chcesz mnie mieć?
ROK.
A co potem?
Nie wiem.

Za bardzo przywiązana, brak wolności?
PUSZCZAM, Jezu.
Wzięłam długopis symbolicznie i puściłam.
Rób, co chcesz.
Poprowadź gdzie chcesz. A ja pójdę.

Proszę,
UKAŻ MI SWĄ TWARZ, DAJ MI USŁYSZEĆ TWÓJ GŁOS!