Strony

22 listopada 2011

Pomieszanie z poplątaniem.

Ciekawe dwa dni za mną. Dwie rozmowy. Podjęłam pewne działania... Wychodzenie z miłością... Ale to trudne... Przyniosłam coś takiego małego, drobnego na rozładowanie atmosfery... Chciałam spróbować inaczej. WYJŚĆ NA ZEWNĄTRZ... Rozmawiałyśmy całkiem w porządku, opowiadałam śmieszne historie, opowiedziałam o rekolekcjach. "Dobre te rekolekcje były dla Ciebie, bardzo dobre. Akurat dla Ciebie." Ale na koniec zasmuciłam się... Bo usłyszałam, że w adwencie nie będzie rozmów... Żeby w tym czasie Jezus we mnie zrodził i abym sama zrodziła się na nowo... Bym dała się prowadzić Słowu właśnie temu, które jest przez Kościół proponowane w tym czasie adwentowym... Niby pięknie... Ale... we mnie znów masa interpretacji własnych... dwa lata temu, gdy przygotowywałam się do wstąpienia, dostałam pozwolenie na rozmowy w adwencie, bo czasu było niewiele i wstąpienie niebawem... a teraz - nie... Trochę się przejęłam i zaczęłam myśleć, że może wrócę oficjalnie tak szybko, że może to nie jest planowane...? Nic jej nie powiedziałam, ale w kaplicy podczas wspólnej modlitwy płynęły mi łzy... Nie wiem, jaka jest prawda... Czy to, co usłyszałam, czy też jest coś innego... Pomyślałam, że mam prawo tak myśleć po ostatniej ostrej rozmowie... Mogłam zapytać, ale zszokował mnie trochę ten brak rozmów i nie byłam w stanie powiedzieć cokolwiek... Mogę zapytać jeszcze, ale... wolałam ugryźć się w język; w sercu budzą się niepokoje, o co chodzi, dlaczego tak.. Niepokoje...

Jezu, chcę Ci oddać to wszystko, bo zaczynam się cofać...
Ty powiedziałeś "Wyjdź na zewnątrz!"
Nie być mentalnie w środku... Być mentalnie na zewnątrz...
Panie, pomóż mi... bo to tak bardzo trudne...
Nie chcę podejrzewać, oceniać, martwić się...
Wspomagaj mnie proszę i to Ty ukazuj mi PRAWDĘ.

Inne słowa "pytały cały czas i pytają się ciągle o ciebie..." i " wszystko na dobrej drodze" - zdziwiłam się... Nie spodziewałam się tego... Sprawiono mi tym wielką radość i przyjemność. Nawet nie wie, jak wielką... Przecież w ostatnim czasie wieczne nieporozumienia, złość, żal, bunt, ból, których nie ukrywałam...

Nie rozumiem... Najpierw słowa "Z emocjonalnymi 16latkami nie rozmawiam, wróć jak dorośniesz, daj sobie 3-5 lat i wtedy przyjdź", a teraz "wszystko na dobrej drodze"... Nie rozumiem, nie rozumiem... I potem nie dziwne, że snuję podejrzenia, bo nie rozumiem, nie wiem, gdzie jest prawda, bo wszystko niespójne, raz mówi tak, raz tak... I tak my rozmawiamy... Wiem gdzieś tam w środku, że jej zależy, tylko czasem jej słowa są tak intrygujące, że nie wie się, na czym się stoi i aż boję się zapytać, by nie urazić nieświadomie... Panie, wejdź w tę relację i porządkuj to wszystko...


Pomyślałam "Judyta, doceń to, co masz... co dostajesz, nie skupiaj się na tym, czego nie masz, a czego byś chciała, bo stracisz nawet to, co masz..."

Jezu, czy jest szansa, że rok będzie rokiem a nie czymś dłuższym?...

Po ostatniej długo płakałam... "czemu płakałaś?" Bo przestraszyłam się.. "czego się przestraszyłaś, że co?"... Cisza ... "Wiem, że płakałaś..." Zdziwiłam się, bo wtedy w kaplicy byłam sama, żadnej innej siostry, reszta przy pracy... Stwierdziła: "wiedziałam, że będziesz płakała. Trochę cię znam.... :)" Ach... Czy tamte słowa: "... przyjdź jak dorośniesz" - były celowe z jej strony? Nie powie przecież, a pytać nie będę... W końcu, porozmawiałyśmy, nie powiedziała "poczekamy aż dorośniesz... " Chociaż te przerwa adwentowa i w tym aspekcie mnie intryguje... Nie znam prawdy... Ale to nic...
 W czasie rozmowy z D. usłyszałam, że dla mnie jest dobrze, jak nie pytam i nie mówię o tym, co myślę, bo za dużo gadam i z tego rodzą się moje konflikty, czasem lepiej nie rozładowywać napięcia od razu i szukać rozwiązania, a pochodzić z napięciem. Więc zamilkłam... Nie chcę interpretować rzeczywistości po swojemu. Choć zżera mnie niepewność, ciekawość prawdy, to wiem, że nie będzie dobre, bym zapytała o co dokładnie chodzi. Po prostu nie mogę...
D. powiedziała mi żartobliwym tonem, choć prawdę: "teraz dla mnie jest Pani już 17-latką". Urosłam. Do obecnego wieku tak naprawdę jeszcze trochę, ale ufam, że nadgonię. Czasu troszkę mam. Wierzę, że niebawem wrócę na stałe do Domu.

3 komentarze:

  1. Wiesz, tak skojarzyło mi sie to wszystko z małą Tereską :) Ukazuje ona, że bardziej liczy się zaufanie i względy u Pana Boga niż u ludzi... Zdanie innych ją nie obchodziło... Życzę Ci kochana jeszcze więcej i więcej zaufania a potem tylko szczęścia wiecznego z Ukochanym! ;) Dużo sił ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznam, że bardzo mnie wciągnęło to czytanie. Nie sądzę, bym mógł Ci w czymkolwiek pomóc, czy doradzić, bo przecież droga, jaką obrałaś, jest mi zupełnie nieznana. Ale jednak z tej lektury nie zrezygnuję:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że masz włączonego non stop takiego małego "interpretatora", który ciągle analizuje, co Ta ważna osoba, miała na myśli ;) Samo się tak na pewno robi, trudno nad tym zapanować. A pewnie zaciemnia Ci prawdziwy obraz, niepokoi, smuci, dręczy.
    Powierzyć, oddać Jemu wszystko.
    Jest PANEM, zatroszczy się o Swą córkę, Judytę.
    Z modlitwą, e.

    OdpowiedzUsuń