Strony

09 września 2021

Wakacje.

Wiele się dzieje. Wewnętrznie bardzo intensywnie. Wyjechałam, aby zająć się trochę swoim zdrowiem. Codziennie, systematycznie. Rehabilitacja. Jechałam bez nadziei - nie wierzyłam, że przez 1-2 msce coś się poprawi. Ostatecznie byłam 3 miesiące. Jest trochę lepiej, jednak - czy to wystarczy?

Dobroć i czułość Boga, które mi objawiał w ludziach, rozczulały bardzo mocno... Dużo dobra, dużo wsparcia, życzliwości, dobroci... Wiele osób się modli, dopytują: kiedy. Chyba potrzebuję tego, aby ktoś się mną cieszył, interesował moimi sprawami...  Dużo czasu z gośćmi, z rodzinami, wspólne posiłki, rozmowy, czasem zakupy, wyjścia na spacery, rekreacje, Dużo służenia innym, radości z tego bycia "dla". Przyjmowałam intencje do modlitwy. Miało miejsce wiele poważnych, trudnych rozmów, po których (dzięki Bogu) ludzie wychodzą z odrobiną pokoju i nadzieją. Duch Święty przeze mnie przemawiał, bo czułam się strasznie słaba i sama nie wiedziałam, co mówić, jak wesprzeć... To On posługiwał się moją słabością wyprowadzając z niej dobro dla innych...

Bardzo musiałam też przekraczać siebie. Swoją naturę. Robiłam rzeczy, do których nigdy bym sama się nie zgłosiła. Pomoc w jubileuszu, czuwanie nad ogromem ludzi, zabawianie gości, koordynowanie wszystkim. Dla introwertyka to jest coś abstrakcyjnego, niemożliwego. Tęskniłam niejednokrotnie do ciszy, do milczenia... Niektórzy mówili, że umiem słuchać, wczuć się w to, co przeżywają, w ich potrzeby, że udzielał im się mój pokój, radość, optymizm, że w tym służeniu na zewnątrz na pewno bym się odnalazła...  Były też wymagające sytuacje. Kiedy musiałam ćwiczyć się w cierpliwości, elastyczności, gdy pojawiały się nagłe zmiany. Puszczać siebie, swoje racje, swoją wolę. Dyspozycyjność, która owocowała radością, pokojem...

Ale najbardziej chyba to, że moc w słabości się doskonali. Czułam się tak strasznie słaba i niezdolna do wielu rzeczy przerastających mnie, a Pan Bóg mówił: wyjdź... wyjdź z siebie... Dawać, być darem, wydanie, ofiara... Św. Elżbieta od Trójcy Świętej pisała o byciu hostią, ofiarą składaną na ołtarzu, łamaną, cichą, ukrytą, pokorną... Tak, to jest to - to jest kierunek, to jest moje pragnienie. Hostia musi być złamana, wydana, ofiarowana...  Pan Bóg wiedział, ile mnie to kosztowało... Ofiarowałam, co mogłam, intencji nie brakowało... Tak sobie myślałam też o wierności, miłości Boga i człowieka... Takie uroczystości naprawdę mi pokazują: Jezu, ja też tak chcę... z Tobą, dla Ciebie, na zawsze, już teraz... 

"Oblubienica na pustyni nigdy nie jest samotna" ... :) Obym z mojego życia uczyniła nieustanną modlitwę, akt miłości... 

W lipcu ważne triduum. Ważne mini-rekolekcje.  O pokorze. Nie tłumaczyć się, nie bronić, nie usprawiedliwiać... pozwolić, by mnie źle zrozumiano, oceniono, o coś podejrzewano... Odpuścić, przyjąć, nie zaprzeczać, nie usprawiedliwiać się... Naśladować w tym Jezusa... Trudne... ;) Różnice między chełpliwością, zarozumiałością, wyniosłością, miedzy upokorzeniem a poniżeniem... Dobry rachunek sumienia...

Generalnie lektury do czytania, konferencje, które tutaj otrzymywałam, były dla mnie wymarzone. Wszystko mi mówi, że to jest ta droga, ta duchowość, że to jest "moje" i że żyłam tym już tak naprawdę w świecie od dawna, a tam są po prostu osoby, które patrzą tak samo, idziemy w jednym kierunku, no i w końcu nie czuje się nienormalna ze swoimi duchowymi potrzebami i pragnieniami :)

Chciałabym bardzo, aby się udało. Abym mogła tam być na zawsze, ale nie wiem, czy tak będzie. Ale wiem, że tu się duchowo odnajduję w 100%, właśnie tak chcę się formować, takimi treściami się karmić. Chcę tak żyć w 100%. Szczerze - może to złe, ale widzę, że nie umiem odnaleźć się w innej formacji niż formacja zakonna... za bardzo przesiąkłam... 

Mam świadomość, że to miejsce, to życie to trudna droga. Ofiara, pokuta, radykalne życie, w ukryciu, samotności, w ubóstwie zewnętrznym, wewnętrznym... Nie chodzi o moje wyłącznie emocjonalne oczarowanie tym życiem od zewnętrznej strony. Wiem i doświadczyłam już trochę, że to jest naprawdę trudna droga. Zgoda na wewnętrzne ogołocenie, na krzyż, na ukrzyżowanie, na ofiarę do końca. Taka droga bez fajerwerków, w czystej wierze, niejednokrotnie pośrodku różnych wewnętrznych nocy... kiedy naprawdę zostaje się sam na sam z Bogiem i tylko na Nim można się oprzeć... 
Św. Jan od Krzyża by tutaj więcej powiedział...  

Jezu, prowadź. Tam, gdzie chcesz. Kiedy chcesz. Jak chcesz.