Strony

24 maja 2021

NOC / Wszystko legło w gruzach....

Chciałabym ostatni tydzień wyrzucić z kalendarza, ze swojego życia... Zawaliło się wszystko. 
Jezu, gdzie Ty w tym wszystkim jesteś? Jak chcesz mnie poprowadzić?

Psychicznie i duchowo nie wytrzymuję. Ryczę, ryczę i końca nie widać. Straciłam nadzieję. Nie mam już sił. W drodze powrotnej pomyślałam: niech ten pociąg się wykolei... Nie jestem w stanie się modlić, nic mi się nie chce, nie chce mi się jeść, mogłabym tylko spać i spać... To wszystko boli. Nic już nie wiem, nie rozumiem. Jeśli to nie to miejsce, to już naprawdę nie wiem. Nie mam już sił szukać kolejnego miejsca, nie mam sił na kolejne rozeznawanie... Odpuszczam... Czuję się psychicznie wyczerpana. Milion myśli negatywnych na sekundę. Nie chce mi się żyć już naprawdę... Mam dość... Dół, smutek, łzy na porządku dziennym. Jezu, ja już nie daję rady. Nie widzę sensu. Moje życie nie ma najmniejszego sensu...

Dochodzi do mnie, że to może być koniec. Że tak się stanie. Nie wiem, co teraz. Nie wiem. Jestem maksymalnie rozbita... Ja chciałabym żyć wszystkimi ślubami i to we wspólnocie, w rytmie wspólnotowym, z pracą i modlitwą, wspólnym brewiarzem...

Jezu, ja już naprawdę nie mam siły. Czuję się doszczętnie przegrana. Jak bym dostała w twarz. Mam ochotę się poddać, tak totalnie. Zastanawiam się nad sensem codziennej Eucharystii w tym stanie, nad przyjmowaniem Komunii. Nie mam siły się modlić. Nie mam siły odpowiadać na Mszy. Tylko łzy ciurkiem płyną. Kręgosłup odmawia posłuszeństwa maksymalnie, nie chce ze mną współpracować...
Jest mi w sercu strasznie źle... Ciemno, głucho... No, chyba że sama wyję ostatkiem sił... Ale już nawet wyć nie mam siły... Nie mam ochoty nikogo widzieć. Chciałabym mieć światło na tę sytuację. Nie czuję w sercu, że to ma być indywidualna forma życia konsekrowanego. Nie widzę swego miejsca w świecie w Kościele, z zewnętrznym apostolstwem. Nie - z moimi pragnieniami, z moimi duchowymi potrzebami, z moim przeżywaniem wiary, z pragnieniem radykalności, ofiary, wyrzeczenia, ubóstwa, umartwienia i masą innych tematów...

Na zesłaniu Ducha już nawet nie miałam sił prosić o cokolwiek. Byłam martwa. Aspekt nocy poruszany w konferencji pasował do mego położenia idealnie. Ale nie miałam siły na żadne śpiewy, uwielbienia, tańce, flagi. Nie. Wszyscy stali, wielbili, ja klęczałam ze swą bezsilnością, poczuciem wyobcowania, osamotnienia serca, nocą serca. Ty wiesz, jaka ciemność jest we mnie. Tam nie ma ani odrobiny światła. Umęczyłam się ogromnie, miałam pokusę, aby wyjść... Wiem, że to Zesłanie Ducha było właśnie dla mnie... ale.. wybacz, Jezu, jestem w takim stanie, że nie mam siły nawet trwać...

"Ciemność, noc, depresja... W nocy człowiek pyta Boga: Gdzie jest Pan Bóg? Bóg na pewno nie chce milczeć w nocy. Kiedy jest noc, to nad nocą powiewa Ducha Pana, Duch Miłości. Kiedy pojawia się ciemność, pustka - Pan Bóg nad nią panuje. Czy usuwa noc, kiedy ona się pojawi, pojawia w życiu człowieka i człowiek miałby ochotę powiedzieć Bogu: zabierz tę noc?! - czy Pan Bóg ją usuwa? Nie usuwa, ale przetwarza. Chaos przemienia w harmonię, a pustkę w piękno. Człowiek mówi do Boga: Zabierz! Ta noc jest za trudna! Zabierz". A Bóg mówi: "A Ja przetworzę. Z tej nocy, której doświadczasz, która jest chaosem - chciałbym, aby się stała harmonia... "

"Noc Kaina - noc wyrzutów sumienia - Ja wierzę, że okażesz skruchę.
Noc Abrahama - noc samotności i noc miłości - gdy przeżywasz noc samotności, Bóg w II człowieku się do ciebie uśmiecha, a potem - skoro kochasz, to czemu zabierasz tego, kto zabrał mi samotność i czemu mam złożyć na ołtarzu Ukochanego... W nocy człowiek pyta o miłość Ojca...
Noc Tobiasza - brak wzroku - prosi o śmierć, mimo że to błogosławieństwo, działanie Opatrzności...
Noc Estery - prośba o ocalenie - ona nie rozkłada rąk w geście rezygnacji i pretensji do Boga, ale składa je do modlitwy. Złóż ręce do modlitwy, a nie rozkładaj ich bezradnie...
Noc Hioba  - noc straty - w 1 dzień Hiob traci wszystko, co ma. Mówią mu, aby złorzeczył Bogu. Hiob modli się - Bóg dał, Bóg zabrał... stało się tak, jak się Jemu podobało... Jak doświadczasz straty, módl się aktami strzelistymi...
Noc Izraela - Izrael pyta o wierność przymierzu - obiecałeś, że ziemia jest nasza, a my ją opuściliśmy, jesteśmy w obcej krainie. Oni mierzą się z pytaniem o Jego miłość, dobroć, wierność, gdzie On jest w tej nocy Babilonu, w ciemnej nocy, w której nikt nie okazuje nawet żadnego znaku czułości - gdzie On jest?! Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię... On jest wszędzie. Wydaje się, że wszędzie, tylko nie w Babilonii, w tej ciemności. A Tymczasem Bóg w Babilonii jest też! Doświadczają chaosu i pustki, a nad tym unosi się Duch Miłości. W ich chaosie, pustce, Babilonii powiewa Duch Miłości - łatwo zobaczyć takiego Ducha w nocy? NIECH SIĘ STANIE ŚWIATŁOŚĆ. Jaką światłość Bóg stwarza w Babilonii? Jaką światłość daje mi Bóg w mojej nocy? Ta światłość ma na imię Boże Oblicze. = niech powieje Duch Miłości w Twojej nocy i zobacz tam Boga, który kocha - mimo że Izrael w pewnym momencie przestał kochać. Mój lud niczego nie rozumie.... Ale Moje Serce o was nie zapomniało, mimo że wy o Mnie zapomnieliście. Jaka była kondycja Izraela wtedy w niewoli? Tylko cmentarz. Żadnego życia - ale gdy słyszą: Niech się stanie światłość - w tej nocy jest stworzenie. Jak doświadczasz jakiejkolwiek nocy, to czytaj tekst o stworzeniu, bo w najtrudniejszej nocy Izraela, Bóg im ten tekst dał. Jak człowiek doświadcza nocy depresji, nic go nie cieszy, ani przyroda, ani on sam..."
 
Świadectwo Nouwen'a: "W mojej nocy był to czas skrajnego lęku. kiedy zastanawiałem się, czy będę w ogóle w stanie żyć. Wszystko legło w gruzach. Moje poczucie wartości, chęć do życia, nadzieja na uzdrowienie, wiara w w Boga - wszystko legło. Ja mówiący o Bogu, piszący o życiu duchowym, dawający nadzieję ludziom - zostałem powalony, w ciemności. Wszyscy troszczyli się, podziwiali mnie - ja czułem się bezużyteczny, niechciany, zasługujący na pogardę. Właśnie wtedy zdawało mi się, że nie warto żyć. Właśnie wtedy, gdy znalazłem dom, poczułem się prawdziwie bezdomny. Było tak, jakby dom, który nareszcie znalazłem, nie miał podłogi. Paraliżował mnie lęk. Godzinami płakałem. Nie docierały do mnie żadne słowa pocieszenia, nic nie mogło mnie przekonać, że jestem kochany. Wszystko zamieniło się w ciemność. Z mego wnętrza wydobywał się jeden, nieprzerwany krzyk. Najbardziej tęskniłem za słowami: Niech się stanie światłość... W największej ciemności jest Jego oblicze... kochające!"  

W nocy człowiek staje przed Bogiem w geście rezygnacji, ale Bóg coś w nich stworzył i oni tę noc wygrali. Co się musi wydarzyć w mojej nocy, jak u Hi,Tb, Est, że On chce coś we mnie stworzyć?...

Wybaw mnie, Boże,
bo woda mi sięga po szyję.
Ugrzęzłem w mule topieli
i nie mam nigdzie oparcia,
trafiłem na wodną głębinę
i nurt wody mnie porywa.
Zmęczyłem się krzykiem
i ochrypło mi gardło,
osłabły moje oczy,
gdy czekam na Boga mojego.
/ z Ps 69 /

Ta nocna konferencja tak bardzo w punkt... W moim sercu, życiu jest noc. Nic nie rozumiem, nie wiem, co dalej, straciłam kierunek.  Może nie straciłam wzroku jak Tobiasz, ale mam zniszczony kręgosłup... Nie widzę w tym działania Twojej Opatrzności... W jeden dzień straciłam wszystko jak Hiob... Wszystko legło w gruzach... Znalazłam Dom, ale go straciłam... Nie umiem wołać: "Pan wziął, Pan zabrał..." Załamuję ręce i nie mam siły już ich złożyć do modlitwy, jak składała je wtedy Estera... No i gdzie jest Twoja wierność przymierzu - jak u Izraelitów? Pytam: Gdzie?! Obiecałeś, byłam przyjęta, było TAK i... co?! Przeczysz sam sobie w moim życiu... Ja też pytam o Twą miłość, wierność... wątpię w to coraz mocniej... Czy Ty na pewno panujesz nad tym, co dzieje się w moim życiu... Zabierz tę noc!...  Usuń ją... Już nie mam siły... Modlić się aktami strzelistymi? Nawet to jest za trudne..... Czekam na mojego Boga... Czekam... bo już nie mam siły krzyczeć, płakać, wyć... Nie mam siły na nic... Po ludzku tak bardzo sama, nikt nie rozumie, nie ma czasu... Gdzie jest ten Duch Miłości Pana - gdzie On powiewa?! Nie widzę, nie czuję, nie doświadczam... Ciemno... Tak, ja też widzę, że w moim wnętrzu jest cmentarz, jak pisał Ezechiel. Dolina wyschniętych kości. W moim sercu nie ma życia. Czuję się już od tak dawna umarła... Niech się stanie światłość w moim życiu i sercu - to chyba ostatnio największa tęsknota mojego serca... 

Jezu, ratuj, oświeć... 
Może jest też tak, że to światło właśnie przychodzi w postaci NIE i po prostu nie umiem go przyjąć i stąd ten ból... Prawda wyzwala, ale chyba nie jestem jeszcze w stanie jej przyjąć...

"Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale jeszcze teraz znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe."  / J 16,12-14 / 

Jezu, może tak być, że przygotowujesz mnie na przyjęcie tego, co dla mnie trudne a ja z tym walczę, i dlatego boli. Może za bardzo trwam przy tym, czego pragnę, a może trzeba będzie to puścić, zostawić, pogrzebać. Boję się. Boję się przyszłości. Boję się najbliższego czasu, roku... Mam wrażenie, że zmarnowałam życie... Proszę, pomóż mi przy pomocy drugiego człowieka rozeznać, co dalej. Proszę Cię o kogoś, kto będzie miał czas i pomoże mi właściwie rozeznać co i jak... Chciałabym nie być w tym sama... Nie chcę duchowo i zewnętrznie być w tym sama... To jest straszne odczucie... 

10 maja 2021

Świadectwo! :)

No to udało się uporządkować ten piękny czas. Długo zeszło, ale jest :)

Niesamowite jest to radykalne ubóstwo, ta prostota... Nawet nie z konieczności, choć też, co raczej z wyboru. To jest niesamowite. Zwłaszcza, jak ludzie w dzisiejszym świecie żyją wygodnie, w przepychu, mając wszystko, co chcą pod ręką. A tu - tylko to, co konieczne. Minimalizm. Surowość, ale to pociąga!! Serek topiony do chleba, następnego dnia - biały ser. W celi bardzo wąskie łóżko, biurko, stołeczek i półka na książki. Takie ubóstwo mnie pociąga maksymalnie. Jest moc! 

Wstawanie o nieludzkiej godzinie :), czasem też w środku nocy. Duch ofiary we wspólnocie widoczny bardzo wyraźnie. Przełożona służy, pracuje - jak każdy... Nie jest osobą, którą trzeba najpiękniej obsłużyć - nie, jest traktowana jak każda... Wyszedł mój brak pokory - nie chciałam, aby dźwigała moje rzeczy albo żeby pomagała mi w pracy - bo sądziłam, że to ja powinnam... No i znów mój kochany św. Piotr się przypomniał: Panie, Ty chcesz mi umyć nogi?... Piotr to moja postać pod każdym względem.

Milczenie - karteczki w ciągu dnia - wow! Jeszcze radykalniej niż u Sióstr w moim mieście. Rekreacje - bardzo radosne. Widać, że się lubią, że chcą być ze sobą. Wiadomo, czasem każdy ma zły dzień, ale wychodzenie z siebie, zapominanie o sobie - jest tutaj piękne. Od nich się tego uczę :) W ciągu 3 mscy naśmiałam się więcej niż przez ostatnich kilka lat. W klauzurze bardziej niż w świecie cieszą i śmieszą małe rzeczy... :)

Czuję się tam przyjęta, akceptowana. Dla mnie było niesamowite to, że mogłam być tam sobą. Nikt nie miał pretensji o to, co mówię, jak mówię, nie oceniał na zewnątrz moich intencji wypowiadanych słów czy moich zachowań. Jak zrobiłam coś głupiego, jak pomyliłam się w jakichś ceremoniach - nie było ciętych komentarzy - tylko śmiałyśmy się z tego po prostu tak zwyczajnie, normalnie... Nie było takich nerwów jak w poprzedniej wspólnocie... Tu nie przeżywałam każdej porażki, każdego mojego niewypału nie wiadomo jak intensywnie, nie wałkowałam tego w myślach. Tu było tak normalnie... Z przełożonymi robiłam aniołki na śniegu w ogrodzie - potem pozwoliły, bym otrzepała je ze śniegu... bez sztywnego dystansu, bez lęku, że mi jako najmłodszej nie wypada... Zobaczyłam, w jakich złych relacjach żyłam z przełożonymi w poprzednim miejscu... Tam panicznie się bałam każdej rozmowy, kontaktu z przełożoną, która była cholerykiem, strasznie mnie oceniała i przypinała etykietki, która zwracała uwagi bez miłości, z ogromną szorstkością, a po rozmowie z którą wychodziłam w gorszym stanie niż byłam wcześniej, bo czułam się poniżana i krytykowana bardzo boleśnie. Tu też słyszałam drobne uwagi, ale w zupełnie innej formie, innym tonem głosu, widać było troskę i miłość. Widziałam, że Siostry chcą mnie poznać, zadawały dużo pytań, chciały, bym się podzieliła różnymi sprawami, były mnie ciekawe. Mogłam swobodnie mówić o sobie, o mojej codzienności i przeszłości... Tak normalnie...

Sama też usłyszałam dużo dobrych słów o sobie - to mnie zdziwiło... Ponoć urzekałam wrażliwością, wyczuwaniem potrzeb sióstr... Podprzeorysza była wdzięczna, że przyszłam sama z siebie jej pomóc wieczorem w kuchni. Sama jestem w szoku, ale... pchałam się do pomocy w kuchni!!!... Pan Bóg mnie cudownie uwalnia od lęku i urazu do kuchni.... Raz miałam iść sprzątać swój teren, ale widząc ile mają pracy w kuchni, poprosiłam o pozwolenie, żeby im pomóc, bo stwierdziłam, że czasowo dam radę to połączyć. Musiałam się mocno sprężyć ze swoim, ale z Bożą pomocą dało radę ;)

Raz jedna siostra była chora i przejęłam jej drobny obowiązek. Żeby było śmiesznie - tego dnia padł mi rano totalnie kręgosłup i do południa leżałam nie mogąc się nawet ruszyć... Ale wiedziałam, że tamta siostra nie dojdzie do swego obowiązku, więc po Komplecie poszłam wykonać jej pracę, co trwało dosłownie parę minut - no i zostałam nakryta... Myślałam, że oberwę za brak pozwolenia, a dopiero ostatniego mojego dnia usłyszałam, że przełożona wtedy maksymalnie się wzruszyła moją pomocą, bo wiedziała jak bardzo bolał mnie kręgosłup....

Prawda jest taka, że czas w poprzedniej wspólnocie czegoś mnie nauczył - moja miłość do Boga stała się bardziej czynna... konkretna... wcielona... choć często kosztem modlitwy i czasu wyłącznie dla Jezusa. Jednak  - małe rzeczy czynione z ogromną miłością - to jest moja droga...

Miałam wspaniałą siostrę, wyznaczającą mi pracę. Nie bałam się ją o cokolwiek poprosić. Jest taka prosta, zwyczajna, ludzka. Tak mi się chciało z niej śmiać, gdy widziałam jak ona (!) nie potrafi opanować śmiechu, gdy ktoś się pomyli, lub gdy ona sama się pomyli. Raz sama nie mogłam powstrzymać śmiechu w chórze, gdy ktoś zrobił coś głupiego - nie było do mnie pretensji, że się naśmiewam - widać, że mają większą wewnętrzną wolność, że mają do siebie więcej dystansu niż tamte z poprzedniej wspólnoty...

Jeśli chodzi o pracę - cała formacja podstawowa to prace ręczne :). Kuchnia dopiero po kilku latach i przez jeden tydzień, raz na jakiś czas - tak można żyć :)) Wspomniana wyżej siostra - co mnie podnosiło na duchu - ma podobne problemy zdrowotne, więc dawała mi różne rady, wskazówki, co do organizacji pracy. Raz prosiłam ją o rozmowę, bo bałam się, że to moje zdrowie będzie przeszkodą - powiedziała, że dla niej ważniejsze od mojego (braku) zdrowia jest to, że widać u mnie dyspozycyjność, dobroć, ofiarność, łagodność - i dla niej nawet na wózku bym mogła być i jej by to nie przeszkadzało, bo zdrowie nie najważniejsze, tylko postawy. Tu ja się rozpłakałam :)) Ale faktem jest, że raz, jak odśnieżałyśmy, to trzasł mi kręgosłup i byłam długi czas wyłączona... Nie byłam w stanie nawet unieść małego wiaderka z wodą czy umyć garnek... Miałam zakaz dźwigania... Prosiłam o możliwość wykonania chociaż drobnych prac w tym stanie, no i pozwolono mi wycierać naczynia i raz na górnej suszarce nad zlewem była miska a ja nie mogłam podnieść ręki do góry, bo miałam ucisk w kręgosłupie... i nagle zjawiła się przełożona i chociaż jest niższa ode mnie - zdjęła mi tę miskę z ogromną miłością i uśmiechem, wiedząc, że sama nie dałabym rady... Kochana... Drobiazgi, które znaczą tak wiele... Służba, uniżenie, miłość... Ogromna dobroć... No i ten brak pretensji, brak oceny i krytyki, że czegoś nie mogę... To mi było głupio jak kolejny raz mój Nowicjat odśnieżał a mi nie pozwolono dołączyć przez zdrowie. Było mi smutno, że nie mogę im pomóc, być z nimi, robić to samo razem... Ale za to odniosłam im po tym ubrania zimowe do szatni - no i znów niechcąco wprawiłam we wzruszenie, że tworzę wspólnotę, łączę się z nimi i szukam sposobów jak nie być obok wspólnoty, tylko angażować się na miarę swoich możliwości, choć nawet nikt tego ode mnie nie wymagał... :) 

We wspólnocie był Covid na początku marca. Był luźniejszy plan, więcej snu, więcej indywidualnie. Było niesamowite, bo zaczęłyśmy wcześniej sztafetę modlitwy w intencji diecezji a ja jeszcze dodatkowo w intencji mojej archidiecezji - miałam tyle wizji: radykalny post, więcej modlitwy i umartwień w tej intencji - aż tu nagle z powodu covida odwołano wszystkie pozwolenia na post, było więcej snu, nie było postu o chlebie i wodzie. Musiałam się "dopasować" do możliwości pozostałych, choć byłam w dobrej kondycji i zdolna do postu - a tu pościć musiała moja wola... Milsze Bogu jest posłuszeństwo niż ofiara... Nie chodziło o moje zewnętrzne posty i wyrzeczenia choćby najwznioślejsze, a o przyjmowanie tego co Pan Bóg daje, zgoda na tu i teraz, na to co niesie dzień, nie szukać nic nadzwyczajnego, nie wyróżniać się ze swoim... Pokora, posłuszeństwo...  Taki był mój Wielki Post - bo nasz Covid wspólnotowy trwał około miesiąca... Widziałam, że siostry są mi bliskie, że martwię się o nie, że nie są mi obojętne, dopytywałam jak się czują... Urzekała mnie taka nasza troska o siebie nawzajem. Ja byłam zdrowa, ale ciągle pytałam jak się czuje siostra X,  siostra Y - miałam duże poczucie przynależności.. Utożsamiałam się ze wspólnotą, takie doświadczenia pokazywały mi, że wchodzę we wspólnotę, identyfikuję się z nią, że to jest moja wspólnota, za którą się czuję odpowiedzialna... Cieszyłam się, że mimo wszystko miałyśmy Eucharystie, wspólny brewiarz...

Przed Wielkim Postem dużo było Adoracji: całonocna, całodzienna, błagalno-pokutna, w intencji diecezji, powołań, przed Wielkim Postem była trzydniowa Adoracja tzw. "karnawał" :D Cudownie... :)

Siostry śpiewają Akatyst do Matki Bożej (w intencji chorych!), do św. Józefa (te wezwania są przepiękne - pierwszy raz go słyszałam!) Cudo! Był też tydzień modlitw o jedność chrześcijan - i wtedy zjeżdżają się przedstawiciele różnych wyznań do naszej kaplicy - to było trudne, bo ja nie mam w sobie wrażliwości na ekumenizm....

Siostry są też po formacji odnowowej i neońskiej, mają skrutacje Słowa, mają modlitwę językami ( o nieeeeee....), rozkładają ręce na Ojcze Nasz... :( - to było i jest dla mnie bardzo trudne... bo mi to w ogóle do K. nie pasuje... Ale mają też pustelnię osobną, dla sióstr, które idą w rekolekcje i mogą sobie same otworzyć Tabernakulum i mieć wtedy wystawienie ❤ 

Dotyka mnie też, że mają spotkania co 2 tygodnie, gdzie nawzajem oskarżają się i przepraszają za różne rzeczy. To utrzymuje w miłości, w pokorze, w przebaczeniu, w jedności. To jest mega! Bardzo tego typu rzeczy mnie poruszają, pociągają. Oczyszcza się sytuacja... Poruszające jest, jak któraś prosi o przebaczenie... Jak sama proszę o wybaczenie... Pierwszy raz też tak szczególnie przeżywam spowiedź w wymiarze wspólnotowym. Jak zaczynamy wszystkie od nowa. Nie tylko ja, ale wszystkie - także ta siostra, która np. mnie denerwuje - ona też zaczyna od nowa w tym samym czasie, co ja. To jest dla mnie mocno poruszające.
Piękne jest też to, że siostry mają szczególne nabożeństwo do braci trapistów, w których upatrują wzór życia wspólnotowego i jedności! W Wielkim Poście słuchałyśmy też konferencji ks. Wonsa o relacjach! - cieszyłam się, że mamy salwatoriańskie klimaty. Zdziwienie sióstr, że znam osobiście ks. Wonsa było ogromne :)
No i załapałam się też na wielkie rekreacje! 2 lutego nawet tańczyłyśmy (ja i taniec - hahaha - tylko Pan Bóg mógł mnie tak otworzyć. ;) ) Miałam też pomóc przy tworzeniu karteczek świątecznych dla rodzin i bliskich. Mówiłam, że nie mam plastycznych zdolności, ale to w ogóle nie przeszkadzało - ss. po prostu chciały razem ze mną spędzić czas. Nic pięknego nie stworzyłyśmy, ale sam fakt, że robiłyśmy to razem napełniał radością. Tak zaszalałyśmy, że tego dnia zapomniałam odmówić różaniec i musiałam to zgłosić ;) W ciągu tych 3 miesięcy ciszy, gdy pojawiły się mówione dni, widziałam, jak są one intensywne a ja wykończona. Ale ponoć to normalne - gdy już się wejdzie w ciszę, to wcale nie tak łatwo rozmawiać cały dzień... :)

Cieszyłam się też z tego, że Pan Bóg uwalniał mnie od pewnych zewnętrznych nawyków, które miałam z poprzednich wspólnot, a tutaj robi się inaczej. Cieszyłam się, że daje mi łaskę, że pomaga je zostawić, porzucić, co wcale nie było łatwe. Dużo zewnętrznych błędów było...  Ale widziałam też moje porównywanie w myślach - jak było tam, jak jest tu... Siostry bały się trochę, jak będę funkcjonować, biorąc pod uwagę, że to moja trzecia wspólnota, myślały, że będę je chciała reformować :) albo że będę się wynosiła ze swoją wiedzą i doświadczeniem zakonnym itd a mówiły, że bardzo łatwo weszłam we wspólnotę, gładko, że się wpasowałam szybko, sprawnie, tak naturalnie, że pasuję. Padały słowa, że mają poczucie jakbym tu była od lat :) To mnie wzruszyła :) Sama widziałam, że czułam się tu jak ryba w wodzie. Bardzo swobodnie. W K. zawsze czuję się swojsko, to mój Dom, moja Rodzina, moja wspólnota.... :)) Uświadomiłam sobie, że 15 lat temu przejęłam Szkaplerz.. :)) To jest niesamowite, że pod kątem postaw nie widzą problemów, a wręcz przeciwnie. Doświadczyłam ogromnego przyjęcia. Mogłam być sobą i to było najwspanialsze. Znacznie chętniej pracuje się nad sobą jak się doświadczy wcześniej przyjęcia ze strony wspólnoty. Stwierdziły, że wyszłam strasznie poraniona z południa Polski. Jak im opowiadałam szczegóły, sytuacje czy konkretne słowa, które słyszałam od poprzednich przełożonych - były zdruzgotane... i tym bardziej pozytywnie zaskoczone, że jeszcze w ogóle po tym wszystkim myślę o życiu wspólnotowym... 

Ale były też sytuacje, które Pan Bóg dopuszczał dla mojej pokory... Różne wpadki na oczach wszystkich... Jak zapomniałam nocą wziąć z celi brewiarz i weszłam spóźniona... Jak w pracy coś się nie udało i nie umiałam zaradzić, cofnięto mnie do wcześniejszych etapów i nie mogłam przez dłuższy czas nauczyć się nowej rzeczy. Albo jak strój do chóru ubrałam na lewą stronę, bo byłam w środku nocy nieprzytomna... :)) Był to też taki czas, że czułam się wewnętrznie odzierana... ze względu ludzkiego, z pychy, egoizmu, z szukania siebie - jak doświadczałam, jak to ogromnie boli. Jak Pan Bóg oczyszczał. Ale jeśli się na to zgodzę, uznam swoją słabość i przyjdę z tym pokornie do Jezusa, to doświadczam pokoju... I tak było... Bolało, ale ostatecznie doświadczałam wolności. To było niesamowite, bo po doświadczeniu takiego bólu, za jakiś czas przychodziło poczucie pokoju w odczuwaniu swej słabości... To dla mnie było niesamowite, bo mnie zawsze moja słabość przygnębiała, zniechęcała, a tu zaczynałam tę moją słabość przyjmować i momentalnie oddawać Jezusowi, tuląc się do Jego serca, padając Mu do nóg... No i to całowanie ziemi - za tym tęskniłam! :)) Tak samo jak za porannym i wieczornym "krzyżykiem" na czole... :)) Myślę, że nawet zbyt wielu uwag nie otrzymywałam tak pośrednio - bo Pan Bóg sam dopuszczał różne sytuacje, moje pomyłki, ustawiając mnie w pokorze, dopuszczał je dla mojej pokory tak bezpośrednio... Kiedyś przeczytałam gdzieś, że inaczej trzeba postępować, jak pychę u kogoś widać na zewnątrz a inaczej jak ona jest wewnątrz. Bardzo ciekawe...

W ramach lektur były różne książki. Najmocniej dotknęło mnie opracowanie Twierdzy. Kiedyś ją czytałam, ale żyłam w dużej iluzji na swój temat i na temat swego życia duchowego... Uważałam, że już jestem w nie wiadomo jakim mieszkaniu :) Teraz czytałam kolejny raz i... jest zawstydzające, jak widzę w jakich powijakach tkwię... Ale pragnę całym sercem wejść do Twierdzy aż do ostatnich mieszkań w głąb, gdzie dochodzi się do zjednoczenia z Oblubieńcem... Tak się z Nim w pełni zjednoczyć... zespoić w jedno... Ach.... :D Czytałam i płonęłam, rozkochiwałam się w Nim na nowo... On we mnie, ja w Nim... Cała Jego... na wieki :)))

K. to moja droga, duchowość. Mój kierunek i mój rytm. Moja dynamika. Moja droga do zjednoczenia z Bogiem. Cisza, życie wspólne, maryjność, cały brewiarz, modlitwa za Kościół, kapłanów, za powołania, za każdego człowieka na ziemi. Życie ofiary, pokuta, ubóstwo, radykalizm, pokora, milczenie, ukrycie, samotność, więcej modlitwy niż pracy. Wierność w małych rzeczach, mała droga. Nie wielkie ewangelizacje, media itd. Po prostu cicho robić swoje, w ukryciu, modlić się, ofiarowywać i przynosić w ten sposób Jezusowi dusze. Ofiarowywać co się da, każdą małą ofiarkę. Małe rzeczy czynione z ogromną miłością. Właśnie w taki sposób chcę czynić dobro, służyć, okazywać miłość Bogu i ludziom... :)

Jedna śmieszna sytuacja. Pewna siostra strasznie głośno zmywała i odkładała naczynia w kuchni. Denerwowało mnie to ogromnie, ale zawsze posyłałam jej ogromny uśmiech, bo szczerze mówiąc bardzo ją wcześniej polubiłam i ona zawsze przy zmywaniu również odwdzięczała się uśmiechem, zupełnie nieświadoma, jak bardzo mnie ( i innych) drażni swoim głośnym odkładaniem naczyń. Ja tylko myślałam z uśmiechem na twarzy: Ach, ta moja kochana siostra X... :) 

Było niesamowite, że nagle chodzę po ogrodzie, obserwuję każdy rozwijający się kwiat, uczę się śladów zwierzątek, patrzę na ptaszki, patrzę gdzie zakładają gniazda... Jestem w ogrodzie na różańcu,  zamykam oczy i odpoczywam słysząc ich śpiew... Zobaczyłam, jaka byłam znerwicowana w świecie... Myślałam, że w klauzurze nie uniosę napięć jeszcze bardziej, a tu wszystko puściło. Wierność milczeniu, wewnętrzny pokój, radość... Dopiero tu doświadczałam, czym jest prawdziwa wolność... Ja się tam czułam naprawdę wolna... Zero telefonu, internetu... Zapuściłam paznokcie, które obgryzam nałogowo od 30 lat.... Małe wielkie cuda...

Jaki ten czas był bogaty w łaskę... Choćbym nie wiem, jak bardzo chciała, nie jestem w stanie opisać wszystkiego... To jest tak niesamowite, że serce raduje się na samą myśl... :)

Jezu... Wielki jesteś! Niepojęty! Nieskończenie dobry... :) Hojny... Doświadczyłam tyle dobra... 

Na koniec dałam świadectwo wśród całej wspólnoty. Tego jak działałeś, jak prowadziłeś. Jak pozytywnie zaskakiwałeś tym, że życie we wspólnocie może być piękne. Uzdrawiałeś moje negatywne wspomnienia z ostatniej wspólnoty. Tu miały miejsce podobne sytuacje a podchodzono do nich zupełnie inaczej. Wspólna modlitwa, dużo milczenia, czas wspólny ale i dużo samotności, praca w ciszy, kontemplacyjnie. Radykalizm, ubóstwo, życie ślubami a w tym wszystkim radość. Miałam w sobie tyle radości, że sama się zdziwiłam, bo generalnie jechałam w trudnym okresie. Ale tę łaskę widziałam, czułam na kilometr. Dawałeś mi doświadczyć ogromnej swej wierności i miłości.... :)) Wiadomo, życie wspólnotowe wymaga ofiary. Nie zawsze jest różowo. Coś o tym już wiem. Cieszę się z tego czasu, ale chcę też patrzeć realnie. Za równo na siebie, jak i na wspólnotę. Trudne rzeczy też są i mają miejsce.

Nie wiedziałam, że wyjeżdżając będę już znała decyzję i rozeznanie wspólnoty. 
Wiem już, że wracam. Kiedy? :) Nie wiem. Sprawy zdrowotne wymagają szczegółowego uporządkowania. A to tak szybko nie potrwa.

Ale proszę Cię, Panie, błogosław! Błogosław swemu umiłowanemu dziecku :) Ono o niczym innym nie myśli, jak tylko o tym, by się oddać Tobie :)))

Jezu, jestem Twoja wyłącznie, jedynie... Choć fizycznie czuję się bardzo źle i Ty o tym wiesz, to w sercu miłość ogromna. Jest ciężko, bo dużo rzeczy niosę i one mnie obciążają, ale Ty jesteś wierny. Doświadczam tego ewidentnie. Pomóż mi zatem być Twoją wierną oblubienicą :) Ty sam mnie utrzymuj w wierności. JuT!

05 maja 2021

Ciężko... II Sama z Samym

Czas u Sióstr był piękny, ale... zaczynam coraz bardziej grzęznąć w błotku swych słabości i ograniczeń...

Wewnętrznie jest bardzo trudno... Odwróciła się ode mnie znajoma, której pomagałam przy dzieciach, mówiąc że skoro wyjadę, no to już ta relacja się zmieni i już nie widzi sensu jej podtrzymywać. Zabolało.... Nie radzę sobie zupełnie z jedną dziewczyną, tłumię tyle niechęci i złości, że tylko się zastanawiam, kiedy będzie wybuch... Boli mnie, jak mnie obgadują za plecami, myśląc, że nie słyszę... Ten czas ma ogromny ładunek emocjonalny i duchowy... Tak bardzo potrzebuję rozmowy... No i wszystko narasta, spiętrza się... To jest trudne, bo walka jest ogromna i nie umiem radzić sobie z tym sama... Zostaje Jezus... Wraca mi fragment z Estery, którym dzieliłam się z Siostrami.

“Panie mój, Królu nasz, Ty jesteś jedyny, wspomóż mnie samotną, nie mającą prócz Ciebie żadnego wspomożyciela, bo niebezpieczeństwo jest niejako w ręce mojej. (…) Wybaw nas ręką Twoją i wspomóż mnie opuszczoną i nie mającą nikogo prócz ciebie, Panie. (…) Wyratuj nas z ręki niegodziwych, mnie zaś uwolnij od mego lęku”. 

Ostatnio na Adoracji taka właśnie myśl naszła, że... Panie Jezu... Tylko Ty mi zostajesz... Ty sam musisz mi wystarczyć... Sama z Samym... Czasem sobie myślę, że w sumie tak wyglądało całe moje życie:  sama z Samym... 

Ciężko wewnętrznie... Nie unoszę ogromu pokus, lęku, negatywnych myśli... Dopadają myśli: przecież ja stamtąd wylecę za brak zdrowia, nie ma sensu próbować jeszcze raz, po co się w takie coś pakować... Brak pracy i obowiązków działa zniechęcająco i prowadzi do rozpaczy... Nie wiem, co ze sobą zrobić... Problemy zdrowotne również przygnębiają... Nie wiem już, jak wysiedzieć w kościele z bólem kręgosłupa, wiercę się okropnie. Nie mogę się skupić. W ogóle tak strasznie ciężko się modlić... Czasem już nie mam siły w sobie... Nie mam siły na żadne słowa, po prostu jestem i patrzę i trwam... Czasem to jedyne, na co mnie stać. Czasem samo to trwanie jest rozkoszą, odpocznieniem, eksplozją miłości a czasem naprawdę wewnętrznie strasznie trudno wytrzymać... Akurat w tym obecnym czasie, naprawdę potrzebowałabym Jego bliskości, umocnienia, mam tylko Jego a jak jest tak trudno, to jak sobie radzić? Skad czerpać siły, jak modlitwa jest tak ukrzyżowana? Potrzebuję Twej łaski, Panie... Czuję się strasznie słaba i zależna od Ciebie w tym wszystkim, co się dzieje... Wytrwajcie w miłości mojej.... Wytrwaj w tym, co trudne, bolesne, w tych wszystkich swoich lękach, nieprzyjemnych uczuciach, w duchowej walce, w pokusach przeciw nadziei,  braku akceptacji swojej przeszłości, swojego życia, w osamotnieniu, poczuciu niezrozumienia... Wytrwaj w mojej miłości... Wytrwaj...

Oglądałam niedawno niesamowity film o siostrze zakonnej, która przeszła niesamowitą drogę, przemianę... Wiele wątków mnie dotknęło i to na inny wpis, ale coś wybrzmiało tak mocno: ogromna radość, umiejętność zapomnienia o sobie we wszystkim, zero skupienia na sobie, wydana maksymalnie dla Boga i ludzi a jednocześnie szczęśliwa... Ja po 3 latach dawania siebie w 200% padłam, wypaliłam się maksymalnie... Jak ona to zrobiła? Skąd ona to ma? Z relacji z Bogiem, z Maryją, z modlitwy, z Eucharystii...

Panie, daj mi tak się w Tobie rozkochać i w Tobie trwać, żeby móc być tak samo szczęśliwą z tego oddania się Tobie i ludziom. Odnów mnie, rozpal moje serce, odnów moją miłość... Proszę Cię o taką miłość do Ciebie, która uwolni mnie od siebie samej. Bym nie szukała siebie. Bym całym sercem przylgnęła do Ciebie i z Ciebie czerpała siły do pełnienia moich obowiązków... Byś tylko Ty się liczył. Byś tylko Ty był ważny. Ja jestem nic, a Ty jesteś wszystkim... Coraz intensywniej tego doświadczam.

"Zajmij się Mną, a Ja zajmę się tobą i twoim życiem".