Strony

19 marca 2013

19 marca

Ostatni tydzień bogaty w emocje i doświadczenia.
Gdy stanęłam wobec czyjegoś cierpienia i w chwili pomocy czułam się jak słoń w składzie porcelany.
Gdy dotknęłam, jak ważne jest dla mnie, co ktoś pomyśli,
a jak niewłaściwie oceni, nie zrozumie, to jak łatwo się zamykam...

W piątek na Drodze Krzyżowej mikrofon nawalił, czytaliśmy głośno...

"zapal ogień miłości Twojej, aby jej płomień nigdy nie ustał"
"Na mnie ciążą liczne winy, toteż więdnę i usycham z bojaźni, ale pójdę śladami Chrystusa..."
 "... Jezus, który koronę chwały zamienił na cierniową
i wyszedł mnie poszukiwać, a odnalazłszy przytulił do swego Serca."
"Matko Miłosierdzia,(...) nie zważaj na moją słabość, niestałość i niedbalstwo,
 które opłakuję bez przerwy,  i wyrzekam się ich ustawicznie.
Ale wspomnij na wolę Pana Jezusa (...).
Spełnij tedy względem mnie niegodnego swe posłannictwo,
dostosuj łaski Zbawiciela do mojej słabości (...)"



Potem wspólny wieczór przy pizzy i coli.
Wspólne żarty, ale i wspólna ogromna radość z tego, że to ON został wybrany.
Wiedziałam, że będą się cieszyć :)
Też się cieszę ogromnie!


A w sobotę też droga krzyżowa, ale inaczej. Trudne to było doświadczenie.
Co innego idzie się do tego samego miejsca w czerwcu, asfaltową drogą, gdy ciepło, a nie to, co teraz.
Droga przez las, cały ośnieżony, przez zaspy była niezwykle męcząca...
Już przy 4 stacji miałam dość... A tu trzeba iść dalej, pomocy się nie otrzyma, samochód nie przyjedzie, nawet jakby chciało się zadzwonić, to wśród tych lasów ciężko byłoby określić gdzie się jest, bo wokół tylko drzewa i zaspy śniegu. Nogi odmawiały posłuszeństwa, na koniec już nawet nie rozważałam tych stacji, tylko patrzyłam pod stopy, by iść po śladach, nogi już się mieszały, mięśnie napinały. Niby uroki pielgrzymki - co się dziwię, ale to inne doświadczenie, kiedy idzie się przez zaspy śniegu, wtedy łatwiej o zmęczenie. Ale cenne to było, bo w momentach, kiedy już w życiu nie mogę, nie radzę sobie - to łatwo rozczulam się nad sobą, a tu takie zachowanie nie miało racji bytu. Musiałam iść i tyle. Poza tym początkowo chciałam "zaprzeć się" i "dać radę", ale szybko dotknęłam mocno swej niemocy, bezsilności, ograniczoności, słabości... 
I wołałam Go, by pomógł, by dał siły... I dał ;)
Za pierwszym razem, kiedy nie mogłam,.. to on uśmiechnął się bardzo życzliwie, pokrzepiające było to spojrzenie - pełne nadziei, pocieszenia. Ten uśmiech dodał mi sił do tego, by iść nadal. I potem drugi moment. Gdy przechodziliśmy przez pewną miejscowość i zobaczyłam Ciebie, Kochana, bo pojawiłaś się w oknie, to radość z tego, że Cię zobaczyłam, dała mi siły, umocniła tak, że szłam dalej... Dwa pokrzepienia z Jego strony :)
No i słowa, że "Miłość wszystko przetrzyma"...
I pomyślałam też, że każdy postój był takim zbieraniem sił,  bo zaraz potem naprawdę była trudna droga. I stwierdziłam, że chcę maksymalnie odpocząć w czasie przerwy... Gdy była dłuższa, okazywało się potem, że kolejny etap jest bardzo trudny. Że postój był nie tyle odpoczynkiem po trudnej trasie, a jakby zbieraniem sił na następny trudny etap, przygotowaniem do tego, co dalej, bo trasa jeszcze gorsza...  

Rozważania?
Tylko od dzieci nie wymaga się wierności, stałości emocjonalnej. Modlić się za tych, z którymi straciliśmy kontakt, w relacji do których milczymy, których wyrzuciliśmy ze swej pamięci. Nie rozczulać się w życiu nad swym cierpieniem, że mamy najgorzej, najtrudniej i nikt nie wie, co czujemy, nikt nas nie rozumie, bo nie doświadczył tego, co my; żeby nie użalać się nad sobą, ukierunkować na drugą osobę, wyjść do niej ze wsparciem w jej trudnościach i pomagać szczególnie tym, którzy płaczą, a którzy być może tak naprawdę wcale nie znają źródła swego płaczu... 

Niedziela?
Rano o Abrahamie. O obietnicach, o przymierzu. O wierności danemu słowu. O tym, jak On wierny... I przypomniało mi się, jak kierownik mówił, że jestem dzieckiem obietnicy... że muszę poczekać, ale On się z niczego nie wycofa... że wbrew nadziei mam uwierzyć nadziei.... 
A wieczorem...
Pojechałam. Mocno ogarnęła mnie złość. Bo ciężko było uprzedzić, że wyjeżdża, że go nie będzie.. Złość, bo same musiałyśmy przygotowywać rekolekcje wspólnoty; złość, gdy zostałam wrobiona w coś, na co się nie zgadzałam. I złość, że siedzieliśmy do późna i moja siostra się w domu denerwowała...

No i dziś...
Msza rozpoczynająca była niezwykła. Bez zbędnego śpiewu, pokornie, skromnie. I homilia wspaniała. I to jak wcześniej pobłogosławił chorego, aż się wzruszyłam...
Szkoda tylko, że moja siostra musi wszystko zepsuć..
No i poszłam na wieczorną..  Myślałam, że będzie homilia, jak zawsze, a dziś jeszcze dłuższa, bo uroczystość... A tu przykra niespodzianka... Nie było homilii, bo... w ogóle nie było Eucharystii, tylko nabożeństwo pokutne w ramach kończących się rekolekcji... Nie musiałam się dziś spowiadać, byłam w ubiegły wtorek, równo tydzień temu... I wróciłam ze smutkiem do domu, bo bez Komunii... I to jeszcze w takim dniu... Uroczystym dniu... Dniu, kiedy w sposób szczególny chciałam św. Józefowi powierzyć siebie i moją siostrą, by się opiekował nami i naszymi sprawami... No nic, pozostaje modlitwa. Dziwnie tak bez Eucharystii, bez Komunii.. Tęsknota.. Ogromna tęsknota... choć to tylko jeden dzień. Ale widać potrzebne doświadczenie. Już wiem, co miało mi ono pokazać.

"Nie skupiaj się na tym, co nie wyszło. On ze zła ma moc wyprowadzić dobro..."


"on to wbrew nadziei uwierzył nadziei..."

3 komentarze:

  1. "Nie skupiaj się na tym, co nie wyszło. On ze zła ma moc wyprowadzić dobro..."
    O tak! Doskonałe podsumowanie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Przydałby mi się taki czas, jaki opisałaś w tym poście. Czas, w którym będę musiała walczyć ze swoją bezsilnością, zmęczeniem i tym częstym rozczulaniem się nad sobą; czas, gdzie nie ma odwrotu, trzeba podjąć się tej walki i ją zwyciężyć. Uznać własną bezradność wobec tej sytuacji i zasięgnąć pomocy do Źródła. Wtedy wszystko niewykonalne dla zwykłego człowieka staje się wykonalne dla człowieka, w którym działa Jezus Chrystus przez Ducha Świętego.

    OdpowiedzUsuń