Strony

11 czerwca 2013

Intensywny czas...

"Nadziwić się nie mogę, że od Tego, który was łaską Chrystusa powołał, tak szybko chcecie odejść..." / z niedzieli /

Niedzielna homilia z 2 czerwca rozłożyła mnie na łopatki. Ktoś inny miał i podzielił się sobą w taki sposób, że czułam, jakby opowiedziano moją historię... I zakończyło się na rozmowie z kimś, z kim nie planowałam zupełnie i nie pomyślałabym, że porozmawiam kiedykolwiek... Dziwny był ten wieczór....

W międzyczasie konferencja o św. Piotrze. Powtarzał się, ale nie szkodzi... Bo czasem potrzeba na nowo usłyszeć, że On przecież WYBACZYŁ... A więc nie ma co się wciąż oskarżać.. bo wybaczone...
Ja jeszcze sobie w pełni nie wybaczyłam...

4 czerwca tradycyjnie się udałam. Minął tydzień, ale chciałam naprostować parę spraw, kilka tematów też się pokazało, więc potrzebowałam wtulić się w ramiona Miłosiernego... Przysiadł się pewien pan... Wyglądał niepozornie, z ogromnymi słuchawkami, które dopiero co ściągnął... Męczył się sam ze sobą. Uśmiechnęłam się do niego, chcąc dodać mu odwagi. W odpowiedzi usłyszałam kawałek jego historii życia, słowa o traumatycznej sytuacji, jaka miała miejsce w jego życiu dwa dni wcześniej... Byłam wstrząśnięta... Kazałam mu pójść przodem, przede mną do konfesjonału, powiedziałam, że jest tu taki w porządku ojciec, łagodny, empatyczny, wrażliwy, że dobrze trafił. Wszedł, a po chwilę opuścili konfesjonał i poszli porozmawiać kawałek dalej. Modliłam się żarliwie, intensywnie... Za niego, za całą tę rozmowę. Byś okazał mu ogrom łagodności, pocieszenia, wsparcia, którego tak bardzo potrzebował... Obiecałam mu swą modlitwę. Zawstydził mnie, mówiąc, że nie ma żalu do Boga, że wprawdzie nie wie, o co chodzi, ale ufa...
Byłam w szoku, gdy myślałam sobie o jego życiu... Wstrząśnięta weszłam, by sama zacząć spotkanie z Miłosiernym. Ale stało się coś dziwnego.... Jeszcze dobrze nie zaczęłam, a.... wyszłam. Nie uniosłam  ciętego żartu, komentarzy na samo wejście... Myślałam, że nie jestem oceniana przez pryzmat tego, co mówię, z czym przychodzę... myślałam, że nie jestem szufladkowana... No cóż. Wyszłam... Poszłam się przejść i wróciłam, ale już na samą Eucharystię. Miałam serdecznie dość...

Trochę jednak się opamiętałam, gdy wróciłam raz jeszcze do czytania z Godziny Czytań.
"... Może się też zdarzyć, że ktoś zachowujący - jak sam mniema - zupełny spokój i skupienie, czuje się dotknięty obraźliwym słowem brata. Sądzi zatem, iż słusznie gniewa się mówiąc: Gdyby nie przyszedł, nie ubliżył mi i nie rozgniewał, nie popełniłbym grzechu.
Jest to oczywiście złudzenie i fałszywe rozumowanie. Czyż ten, kto wypowiedział kilka słów rzeczywiście przyniósł niepokój i wzburzenie? On ujawnił to, co już było w człowieku, aby jeśli zechce, mógł czynić pokutę. Taki człowiek podobny jest do chleba pszennego, o pięknym wyglądzie, który po rozłamaniu ukazuje swe zepsucie. Sądził, iż jest pełen pokoju, ale wewnątrz kryły się namiętności, o których nie wiedział. Niech tylko przyjdzie brat i powie słowo, a natychmiast ujawnia się zepsucie i brud ukryty w sercu. Dlatego jeśli człowiek taki pragnie dostąpić miłosierdzia, niechaj żałuje, niech się oczyści, niech się udoskonali, a wtedy zobaczy, iż należy raczej dziękować bratu, który stał się powodem tak wielkiego pożytku. Odtąd nie utrapią go żadne doświadczenia, ale im bardziej postąpi, tym mniej będzie je odczuwał. O ile bowiem dusza postępuje w doskonałości, o tyle staje się mocna i zdolna znosić wszelkie napotkane przeciwności." /
Z nauk duchowych św. Doroteusza, opata /

I trochę mnie otrzeźwiło.... :/

- - - - -
W piątek zamiast się uczyć byłam na uroczystościach w centrum. Dobry czas. Nawet gdy zobaczyłam go, obudziło się we mnie 'przepraszam', które nie zostało jednak wypowiedziane z braku możliwości...

Sobota była dniem, kiedy zdawałam jeden egzamin. Niedziela - dwa. Do dziś nie wiem, z jakim skutkiem, bo wciąż czekam... Jeszcze dwa egzaminy przede mną. Najważniejsze. Ale nie przejmuję się. Jeśli zdam, to się ucieszę, a jeśli nie, to będzie po prostu jeden "papierek" mniej... I tak nie zamierzam pracować w tym zawodzie... ;)

W niedzielę homilia zaproszonego gościa powaliła mnie całkowicie... ;) "Przeżywać... jak małpa dojrzewanie banana..." Ale zaczęłam się śmiać ;)
- - - - - 

Na święceniach Mt. zaprosił mnie na swoją prymicyjną Mszę TAM... Przez chwilę myślałam o tym, by pojechać. Ale potem przeszła myśl - "po co się tam chcesz znowu pchać? skończ już z tym wreszcie". I nie pojechałam. Msza była wczoraj rano, a wieczorem minęliśmy się w kościele u ojców. Uśmiechnęłam się, pomachałam. Wierzę, że dobrze zrobiłam.

- - - - -

Tamci dostali kredyt, mamy już nowe mieszkanie na oku, trochę się cykamy, bo zadłużone, ale procedury nie wyglądają aż tak strasznie... Pozostaje czekać... i ufać.

- - - - -

Dziś zamierzałam przybyć znowu. Ale gdy weszłam, zauważyłam, że siedział ktoś inny. Cóż...
Czekałam te dwie godziny, licząc, że może jednak się uda. Ale nie. No nic. Przynajmniej miałam duuuużo czasu na spotkanie z Umiłowanym ;)

I drąży, i spędza sen z powiek:
"Gdy odprawili publiczne nabożeństwo i pościli, rzekł Duch Święty: Wyznaczcie mi już Barnabę i Szawła do dzieła, do którego ich powołałem..."  / Dz 13,2 /

2 komentarze:

  1. Hm...Ja co prawda takiej sytuacji jak ty nie miałam,ale też mi było trochę smutno po spowiedzi zamiast lepiej. Bo ja wolę jak spowiedź jest dłuższa,a nie taka na szybko przed mszą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również nie wyobrażam sobie Spowiedzi na chwilę przed Mszą, a o takiej w trakcie Mszy to już w ogóle nie wspominam...

      Usuń