Strony

21 maja 2015

Kryzys.


Siedzę nad mega ambitnym zaliczeniem, by stworzyć pracę niemal naukową, w której muszę zaprojektować badania, 5 technik, 5 narzędzi na pewien temat. Już sama praca licencjacka czy magisterska ma mniej tego wszystkiego.

Weszłam na fb i przeczytałam, jak jeden z zakonników ma w sobotę poprowadzić konferencję i siedzi nad Słowem cały czas. Jest mu ciężko, bo nie ma pomysłu, ale sam fakt tego, co ma zrobić daje mu radość. Popatrzyłam na siebie obładowaną książkami z metodologii, książkami z teorią na ten mój wylosowany do zaliczenia temat i stwierdziłam: NIE CHCĘ tego. Nie czuję tego wszystkiego, to nie nad tym chcę siedzieć, nie temu chcę poświęcać swoje myśli, swój czas.
To SŁOWU BOŻEMU chciałabym oddać swoje myśli, to nad nim chciałabym się pochylać, to je chciałabym zgłębiać godzinami, dniami, latami...

Na jednych z ćwiczeń w tym tygodniu padły słowa, że jeśli człowiek robi to, co lubi, to choć bywa ciężko, to mimo wszystko robienie tego przychodzi mu łatwiej niż osobie, która nie lubi tego, co robi i przez to chcąc nie chcąc musi włożyć dwukrotnie więcej energii w to, co ma wykonać. Jest przy tym dwa razy bardziej zmęczona i nie potrafi czerpać satysfakcji i radości z tego, że to "coś" udało się zrobić.

Ech. I co tu zrobić, skoro przed chwilą odebrałam skierowanie na praktyki??


Duchu Święty, PRZYJDŹ!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz