Panie...
kilka rzeczy do przodu... z Twoją pomocą.
Przede mną jeden z najgorszych dwóch tygodni, ale wierzę, że jakoś dam radę.
Po tym, co dziś dla mnie uczyniłeś, chciałabym Cię uściskać, ukochać. Paść na kolana.
W środę pisany egzamin totalnie mnie przygnębił. Wiedziałam, że obleję. Nie było szans. W nocy przed nim zasnęłam nad dwunastą z dwudziestu pięciu stron. Po prostu padłam... Nie było innej opcji, jak oblać.
I jest mi wstyd.
Za swoją natarczywość w prośbie o 3. Za to jak wyrzygałam Ci tyle rzeczy. Jak zaszantażowałam Cię mówiąc Ci, co zrobię, jeśli nie pozwolisz mi zaliczyć. Nie pamiętam większych bluźnierstw. Słowo.
A dziś?
Poranny wywiad wspaniały, nawet nie musiałam zadawać pytań, bo pani była tak gadatliwa, że opowiedziała wszystko zanim o cokolwiek spytałam...:)
Później, wieczorem, poszłam do przyjaciółki, której od czasu powrotu do domu, nie widziałam.
I nagle coś tchnęło, by sprawdzić, przeszukać. I taka ogromna radość z 3,5...
Jeszcze nigdy w kwestii studiów nie błagałam o pomoc św. Ritę i św. Judę Tadeusza.
Ta sytuacja naprawdę wyglądała w środę na beznadziejną.
Tak więc jest wspaniale, radość ogarnia mnie wszem i wobec, ale.. jest mi wstyd.
Bo wróciłam po rekolekcjach, a takie rzeczy Ci odstawiam.
Bo wstyd mi teraz stanąć przed Tobą i spojrzeć Ci w twarz.
Dziękuję, że z tym wszystkim mnie nie odrzucasz... a wręcz mi błogosławisz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz