Strony

15 sierpnia 2020

Tchórz... Wyjazd.

 10 lipca byłam już rano u sióstr. Żeby było śmiesznie, przywiozłam im urodzinowy słodki prezent, a okazało się, że mają tego dnia post ścisły podjęty wspólnotowo. Powiedziałam, że w takim razie będą miały na niedzielę lub na 16.07 :) :) Piękny ciepły weekend. Trochę im pomogłam, posprzątałam, zrobiłam drobne zakupy. Poznałam kolejne siostry, po reakcjach widzę, że raczej są do mnie nastawione pozytywnie :) No i są takie radosne :) 

Jednak mam sporo spraw do uporządkowania... Zwłaszcza temat mieszkania... Byłam u prawniczki, ale rozwiązania, które zaproponowała w ogóle mi się w głowie nie mieszczą... Nie jestem w stanie zaproponować ich mojej siostrze...

Po tym spotkaniu poszłam na Mszę, przeryczałam w całości. Nie byłam w stanie się powstrzymać. Jezu... ja nie jestem w ogóle w stanie z moją siostrą tego tematu poruszyć... Blokuje mnie maksymalnie... Moja bezradność, bezsilność, moje zaciśnięte gardło...

Miałam napisać mail, list, sms - cokolwiek, ale napisać, skoro nie mogę wypowiedzieć... No i...? Mail w roboczych tkwi cały czas. Nie jestem w stanie kliknąć "wyślij"... Miałam wyznaczyć sobie termin, kiedy to zrobić, postawić sobie datę i czas graniczny: np. dziś 21:00. Nie byłam w stanie... Zmówiłam litanię do św. Józefa. Przeżegnałam się w imię Boże... Chciałam napisać i wysłać. Bez szans. Mój lęk, moje zniewolenie lękiem przeogromne. W liturgii Słowa był tak mocny fragment: "Nie bójcie się ludzi..." - boję się mojej siostry ogromnie.  Jej reakcji. Jej agresji, jej odrzucenia. Nie umiem przylgnąć do Słowa. Im bardziej chcę Go słuchać i za nim podążać, tym więcej lęku. Słowo mówi "nie bój się" - a ja boję się jeszcze bardziej... Stchórzyłam... Godzina przeleciała, nadeszła północ. Po przyjściu z wieczornej Mszy siedziałam w kaplicy, do 21:00... potem do 22:00... 23:00... Ryczałam, ryczałam, ryczałam... :Poczułam do siebie nienawiść. Za to, że nie umiałam tego napisać, a jak już napisałam - że nie potrafiłam tego wysłać. To było coś, co mnie przerosło... Doświadczyłam swej niemocy bardzo boleśnie...

Najgorsze, że... miałam pogadać z moją siostrą i dać znać, jak się sprawy mają, a tymczasem następnego dnia już wyjeżdżałam do sióstr nie poruszywszy w ogóle tematu...

Lęk, wątpliwości, niepewność - czy w ogóle jest sens jechać, skoro tej rozmowy nie było? Moje pierwsze nieposłuszeństwo... z powodu lęku... Jezu... Jestem tak słaba, że już nie mam do siebie siły... Nie mogę już na siebie za to patrzeć... Jechałam maksymalnie rozbita... Zawsze tak jest, że jadę w stanie beznadziejnym... Dlaczego tak jest? Czy to Zły kolejny raz próbuje namieszać?...

Wyjazd przecudowny. Za parę dni dalsze rozeznanie. Trzeba przemodlić obustronnie. Cieszę się, że mimo wszystko pojechałam, nie dałam się zniechęceniu, rezygnacji, lękowi na zasadzie: "Zawaliłam... co to będzie... skoro nie poruszyłam tematu..."

Twoja dobroć, Jezu, mnie rozczula... :)
Dziękuję Ci, że Ty jesteś nieskończenie większy od mojej słabości i niemocy!
Kocham! <3 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz