Strony

17 października 2020

Nerwowo... II Furta... TAK :)

 Wszystko mnie denerwuje. Nie daję sobie rady z uczuciami....

Irytuje mnie współlokatorka.. Jej znajomi, którzy siedzą do 24:00 najbardziej... No i ten bałagan, który zawsze jest w kuchni... No i na dole... Nie mam do niej siły... A jeszcze to ja wychodzę na tą "złą i niedobrą", bo się czepiam i przesadzam.....

Kolejna awantura to z moją siostrą... o mieszkanie... o kwotę, którą chce mi spłacać... kłótnia taka, że usłyszałam: "weź wy..."... Nie uniosłam. Nie znoszę jej całym sercem. Nie mam do niej ani grama miłości... Przeryczałam cały wieczór... Poprosiłam o dodatkową spowiedź, bo już nie miałam siły... Nocą miałam jechać już do sióstr... Jak jechać w takim stanie? Powinnam do psychiatry się wybrać, a nie do sióstr... Chciałam odwołać wyjazd... Bo przecież to wszystko nie miało sensu.... To nie był dobry czas na rozeznawanie, bo tu nie ma w ogóle wewnętrznej równowagi... Zawsze jak mam do nich jechać, ciągle są jakieś akcje... albo w trakcie, albo przed... Nie mogłam się pozbierać... Mój bełkot przeraził mnie. Nawet nie zapamiętałam pokuty, tak bardzo byłam wytrącona z równowagi.... Aż mi było wstyd... No cóż, wzgląd ludzki kiedyś musi odpaść...

W takim oto stanie pojechałam... 

Po ludzku ten wyjazd nie miał prawa się udać... Ale na szczęście to On pisze scenariusze :) Był to bardzo piękny czas. Wszystko puściło momentalnie. Co drugi dzień rozmowy, czułam jakbym miała Generalkę. Praca: trochę sprzątania, trochę zakupów, mycia okien, szorowania krat :D, trochę pielenia chwastów, lakierowania desek pod ikony. No i ten sam rytm modlitw. Załapałam się na kilkugodzinną adorację. Pięknie :) Zaliczyłam kilka wpadek, głównie w kaplicy. Zapałałam świece :)) naprawdę piękny czas. Przed świętem małej Teresy było triduum, przepięknie prowadzone, konferencje... Czułam się w końcu u siebie, świętujemy razem Małą Teresę, moją ulubioną świętą (obok św. Piotra :) ). niczego mi więcej do szczęścia nie było trzeba  :) Jedyne co, to rzeczywiście czasem siedziałam w kaplicy, zamiast klęczenia, bo kręgosłup... No i bez kawy nie umiem funkcjonować, zwłaszcza, jak wstaje się tak wcześnie... Ale to już tak przyziemnie... ;)

No ale zbyt długo było pięknie, więc... próba musiała przyjść potem. Ostatniego dnia dowiedziałam się, że... mogę zacząć kolejny etap, ale... po Bożym Narodzeniu... Cudem powstrzymałam łzy rozczarowania... Liczyłam na piękny Adwent... Bo tam naprawdę jest piękny Adwent... To był, mimo wszystko, cios w serce. Tzn. była ogromna radość z przyjęcia, ale... strasznie paschalna... Trzy miesiące...  Trzy miesiące, w których odnajduję się w historii i doświadczeniach małej Teresy:        


Jak spędziłam te trzy miesiące tak bogate w łaskę?
Przyszło mi najpierw do głowy,
by nie przejmować się nadto i żyć tak samo jak dotąd.
Lecz wkrótce zrozumiałam cenę czasu, jaki mi dano
i postanowiłam żyć poważnie i umartwiać się.
Kiedy mówię o umartwianiu, to nie należy rozumieć,
że czyniłam pokutę. Niestety nie czyniłam jej nigdy.
Daleko mi do pięknych dusz,
które od dzieciństwa praktykują wszelkiego rodzaju umartwienia,
mnie nie pociągały one zupełnie,
pewnie dlatego, że byłam tchórzliwa (...)
Moje umartwienia polegały na przełamywaniu własnej woli
przez ustawiczną gotowość do uległości,
na powstrzymywaniu się od ostrych odpowiedzi,
na spełnianiu małych usług w ukryciu.
Przez praktykę owych nic
przygotowywałam się do zostania oblubienicą Jezusa."
/ św. Teresa z Lisieux /


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz