Strony

12 września 2012

Boża pedagogia...

W ubiegłym tygodniu ks. napisał, że na spotkaniu wspólnoty odda to, co mi się należy... Więc przyszłam, zwłaszcza, że miało być spotkanie na temat dość dobrze mi znany a miał je prowadzić ksiądz gość... Nie powiedziano, kto nim będzie... Gdy przyszłam, miałam ogromną niespodziankę, radość nieziemską... Dotknął terminów doskonale mi znanych i przy wszystkich rzucił: "X. pewnie by coś wiecej powiedziała w tym temacie niż ja..." Zapadła konsternacja, ale ja opuściłam głowę w dół - wspomnienia nie dawały spokoju, łzy gościły w oczach... Nic nie powiedziałam, przemilczałam... Pod koniec podeszłam do tamtego, po swój odbiór, rzekłam, że faktycznie spotkanie-niespodzianka... Dodał, że nie wiedział, że się znamy... Tak, znamy, aż nadto... Powiedziałam kim jest dla mnie, kim był... Pamiętam szeroko otwarte ze zdziwienia oczy... A do "gościa" podeszłam, przywitać się, podziękować za konferencję, ale też... zapytać o to, czy spotkanie we wrześniu dalej aktualne, jaki dzień wchodziłby w grę... I zostałam powalona całkiem... Listopad?... "Chciałbym, by kontakt pozostał na razie taki, jak jest, był dotychczas"... Osłupienie, niedowierzanie, zawód, rozczarowanie... Wymiana ze dwóch, trzech ogólnych zdań dotyczących obecnej sytuacji... I jedynie rozkaz na końcu:  Pisz mi o wszystkim!...  Lecz, co z tego... mailem, smsem niczego się nie załatwi, nic nie zastąpi rozmowy twarzą w twarz na spokojnie, konfrontacji tego wszystkiego... Poza tym, żeby jeszcze sprawdzał wiadomości systematycznie, a nie... raz na parę tygodni...
Spotkanie kończyło się w momencie, gdy rozpadał się deszcz, ulewa połączona była z burzą... Niby zatroskany, zapytał, jak wracam do domu, ale sam nocował tu, nie wracał do siebie, więc nie zabierał i widać, że było mu to na rękę... Ostatecznie jedna pani podwiozła do domu, bo tak w spódnicy, sandałach, musiałabym dziwnie wyglądać... Drugi pożyczył parasol, więc jakoś się udało...

Myślę sobie o tym i nie wiem.. Może ostatnie doświadczenia są potrzebne, bo za bardzo idealizowałam go jako osobę. Może ma mi wystarczyć to, co było na pielgrzymce - może za mało doceniłam to, co wtedy otrzymałam, a teraz mam jakieś wygórowane oczekiwania, których niespełnienie wywołuje u mnie rozgoryczenie... Może to czas próby. A może jestem odrywana, bo za bardzo się przywiązałam tak po ludzku, może powinnam być bardziej samodzielna. Może w końcu pora przestać patrzeć na siebie jak na osamotnioną, opuszczoną, pozostawioną, tylko dlatego, że ktoś nie chce poświęcić mi czasu, gdy go bardzo potrzebuję... Choć "nie mam czasu", to dość spora dawna rana, która oddziałowuje na 'teraz'... Z drugiej strony chyba bardziej chodzi o to, że po co było wtedy składać puste obietnice o wrześniowym spotkaniu sam na sam i dłuższej rozmowie... Zwłaszcza, że czekałam od lipca a teraz czekać mam do listopada... W niektórych momentach dobrze jest przeczekać, lecz u mnie najwyższa pora, by podjąć decyzje, zrobić krok dalej, bo od lipca stoję w miejscu... Sama nie znam drogi, sama się nie poprowadzę... Jest On, ale potrzeba pośrednika... Lecz.. kto? Jak? Panie, Ty jesteś Drogą, więc znajdź ją także dla mnie...

Dziś piękna data... Maryjna... Cytat na dziś też piękny...
"Ileż mocy kryje się w świętym imieniu Maryi!
Jacy szczęśliwi jesteśmy, że imię to nas chroni!”
św. Marcellin Champagnat

I może tym zakończę, by nie użalać się tyle...

3 komentarze:

  1. Trudne to jest... trzymaj się Go mocno jak tylko możesz.

    A data wyjątkowa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Warto czekać, warto wychodzić poza swoje oczekiwania. Próbuj, nawet za bolesną cenę. Pozdrawiam z modlitwą.

    OdpowiedzUsuń