"Bo któryż naród wielki ma bogów tak bliskich, jak Pan, Bóg nasz, ilekroć Go wzywamy? (...)"
Ten fragment z dzisiajszego pierwszego czytania, tak często przewijał się przy modlitwie brewiarzowej... :) Bardzo go lubię... ;)
Pojechałam wczoraj na tę Mszę wieczorem. Nie wiedziałam w sumie "z czym pojechać"... A i jakoś tak wszystko było na "nie", aby mnie zniechęcić do udania się tam. Inny kościół, który nie wiedziałam gdzie jest, masa kibiców gdyż zapowiadał się mecz wieczorem, a więc niebezpiecznie, spóźnienie na kolejkę...
No ale dojechałam. I... nie żałuję.
Może nie o samą Eucharystię chodzi, co o wiele pieśni,
za którymi się stęskniłam mocno...
Przy pieśni "Przyjacielu", "Przyjaciela mam...",
"Niepojęta łaska Jego..." płynęły mi łzy...
Ale najmocniej dotknęło mnie coś innego...
Modlitwa wstawiennicza.
Wcześniej jeździłam na tego rodzaju Msze wielokrotnie...
Ale dziś... trafiłam na ojca sprzed dwóch dni... Możliwe?...
Podeszłam, powiedziałam o jednej rzeczy, która jest mi kulą u nogi, użyłam tych samych słów, co wtedy...
Gdy podałam intencję, usłyszałam momentalnie:
"Rozkochaj Mnie w sobie na nowo :) " ...
Skojarzył... :)
Inny kapłan modlący się obok nie wiedział, o co chodzi, ale to nie było istotne...
Modliliśmy się. Pamiętam znów, pełne łagodności, pokoju słowa, wypowiadane z uśmiechem...
Nie pamiętam ich treści zupełnie, ale przy tej modlitwie, gdy tak klęczałam, płynęły mi łzy...
Kolejne spotkanie... I moja nieziemska radość i wdzięczność Bogu...
Gdy wróciłam do ławki, znów płynęły łzy... ale już takie inne... :)
Do domu jechałam - no właśnie - pełna pokoju, radości, wdzięczności...
I dziś na Eucharystii... Pokój serca... niezwykły pokój serca... I takie poczucie, jak słaba jestem sama z siebie, ale On jest moją Siłą, moją Radością, moim Pokojem, moją Nadzieją... Od tamtej Spowiedzi coś we mnie pękło.. W końcu zgodziłam się na swoją słabość, przestałam się za nią katować czy też uważać, że przecież sobie ze wszystkim doskonale poradzę, nad wszystkimi niedoskonałościami panuję i wiem, co robić, jak nad nimi pracować. Nie, nie panuję i nie, nie wiem. Doświadczyłam swej słabości i tego, jak bardzo Go potrzebuję. I cieszę się. Bo gdybym była wielka, nie doświadczyłabym tak głęboko mocy Jego miłosierdzia, przebaczenia, wierności, miłości i zatroskania o mnie.
"... chcę opowiedzieć, co uczynił On mojej duszy..."
Chwała Tobie, Panie!...
Takie piękne doświadczenie i taka ta jedyna spowiedź. To jest to! Człowiek potrzebuje takich doświadczeń istnienia Boga...Trzymaj się Judytko!
OdpowiedzUsuń