Kolejny tydzień za mną... Jutro nie idę na zajęcia, mimo iż są ćwiczenia, bo wiele muszę jeszcze zrobić w domu, w parafii. Czas pędzi nieubłaganie, doba ma tylko 24 godziny...
Na wtorek zupełnie się nie przygotowałyśmy, stwierdziłyśmy: "i tak zajmiemy ostatnie miejsce, i tak koło nas już nie ominie, więc po co się starać, angażować, tracić siły - lepiej odetchnąć." Na przerwie przed ćwiczeniami coś wymyślałam na ostatnią chwilę, żeby nie było, że nic nie mamy... I zajęłyśmy drugie miejsce. Nie wiem, jak, nie wiem skąd, dlaczego, jakim, no właśnie, cudem. Może właśnie miałyśmy po ludzku odpuścić i zdać się na Niego. Nabrać wolności. Po prostu zaufać. Może też ogromnie pomogła Wasza modlitwa. Za nią bardzo dziękuję!
Co dalej?
Przygotowania do jutrzejszej wieczornej akcji trwają. Gdy angażuję się w te duchowe rzeczy, czuję, że żyję. W przeciwieństwie do studiowania...
Minął kolejny tydzień, a Spowiedzi jak nie było, tak nie ma.
Przez dwa lata miałam wspaniałego człowieka, u którego było systematycznie, co dwa tygodnie. Był na to czas, były możliwości. A teraz? Nie ma. Ani jednego, ani drugiego.
Boże Ojcze, podsuń mi niemalże pod nos tę osobę. I błagam, zatroszcz się o zgodę ze Stowarzyszenia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz