Dziś po zajęciach przyszła myśl, by iść do Spowiedzi, ktokolwiek będzie... lecz po nieprzespanej nocy, o zmęczenie nietrudno i zamiast 1/2 godziny snu, zrobiło się 3 h.. Przyjechałam na styk na Mszę i w konfesjonale ten, do którego chciałam iść we wtorek, lecz go nie było.
Wszystko nie tak.
Wszystko mnie drażni. Izoluję się. Po Mszy uciekam do domu, z nikim nie rozmawiam, nie chcę.
W dzisiejszym czytaniu zasmuciło mnie jedno zdanie...
"Uważajcie na siebie, abyście nie utracili tego, co zdobyliście pracą..." 2 J 1,8a
bo...
1,5 msca bez Spowiedzi... i czuję, że realnie tak się dzieje. To, co kiedyś udało mi się wypracować, teraz z własnej winy zatracam... Dawną systematyczną pracę nad sobą szlag trafił. Pamiętam, że gdy mijał miesiąc, zamiast dwóch tygodni, słyszałam, jak mocno zaniedbałam... Teraz? Widzę, jak zrąbałam to wszystko, lecz totalnie nie mam sił... Zrobiło się błotko i grzęznę...
Przede mną wtorkowe koło... Muszę się uczyć, choć jestem krucha psychicznie, fizycznie, duchowo. Najtrudniejsze, że nie potrafię powstać. Tak, to jest najgorsze. Nie umiem zacząć od nowa.
Boże Ojcze, pomóż mi wrócić do Ciebie...
Nie wiem czy to pora roku, czy coś, ale u mnie duchowo wygląda również jak na dworze w listopadzie, czyli wszystko obumarło. Trzymajmy się!
OdpowiedzUsuńe.
Ojć... chyba rzeczywiście pogoda nam wcale nie pomaga.. obumarło - idealne słowo... ech... tak, trzymajmy się!... :*...
Usuń