W niedzielę wyprowadzono mnie z równowagi... Rano Msza, potem zajęcia do późna... Wpadłam spóźniona na wieczorną, w trakcie homilii... Potem Adoracja, chyba jako jedyna nie modliłam się za głos, nie potrafiłam wyrzucić z siebie słowa... Potem czyjaś złość, manifestacja uczuć wywołały u mnie gniew nieziemski... Najgorsze, że nic nie mogłam zrobić, że na nic nie miałam wpływu. Czyżby znów problem z posłuszeństwem? Chęć ucieczki jak najdalej, na jak najdłużej.
Poniedziałek. Podanie ręki. Wspólnotowe prackowanie. Hmm...
Wrócić do swej pierwotnej gorliwości... jak pierwszego dnia Tam... ''To już nie bolą rany, a ściągane, odrywane plastry"...
Potrzeba mi chyba sporo czasu, by się ogarnąć. Duchowo ogarnąć.
Dziś zobaczyłam to bardzo jasno.
Wiesz, myślę, że nie powinnaś ograniczać ani hamować swoich emocji. One muszą mieć gdzieś swój upust... Inaczej staniesz się jak taka mieszanka wybuchowa... Nie tłum tego. To ludzkie :)
OdpowiedzUsuńA duchowo ogarnąć W KOŃCU muszę się i ja...
Agata :)