Strony

07 stycznia 2023

Porzucona oblubienica

 Duchowo jest bardzo ciężko... Trzy spowiedzi poza parafią, bo już nie mogłam wytrzymać... Niby ciągle w stanie łaski a jednak totalnie daleko... Nie mam siły się modlić... Eucharystia jest dla mnie jakąś udręką... Jestem zimna jak lód. Nie ufam Mu, że nie złamie trzciny nadłamanej... Nie wierzę, że mnie podniesie, wzmocni... że rozpali ten knotek, co się ledwo pali... Bardzo tego chcę, pragnę, tęsknię za tym, ale tak się w ogóle nie dzieje a nie mam siły czekać na ten cud...

Niby z Nim jestem,  a czuję, że z każdym dniem coraz bardziej Go tracę, że się oddalamy... 

Nigdy nie żyłam tak "światowo" zawsze On był moim sensem i celem życia. Zawsze On i to, co duchowe było w centrum... A teraz czuję sie przez Niego pozostawiona, porzucona, odtrącona... I co teraz, jak On, który był moim celem życia i sensem mnie zostawił, nie chciał..?! Już nie mam po co żyć... Do kogo mam iść jak On mnie zostawił, porzucił i zrezygnował ze mnie...?! Nie ma już do kogo iść... Skoro Ktoś, Kogo kochałam, odwołał swą miłość, wybranie, powołanie, to nie ma już sensu żyć... Czuję jakbym Go straciła... a Go przecież tak bardzo kochałam... On był moim wszystkim... On zdobył moje serce, oddałam Mu je, a On mną wzgardził... zdobył mnie a teraz mnie zostawił... :( czuję się porzuconą oblubienicą :( teraz już nie ma się na kim oprzeć :(

Tęsknię za Nim a czuję się odepchnięta... To boli.... Nie wiem jak sobie z tym odczuciem poradzić. Jak ten stan przetrwać? Nie umiem pocieszyć serca, nic mi nie przynosi ulgi, radości.. To jest dla mnie męka... Na Mszy się to wszystko jeszcze potęguje... 

Ma pokusę myśleć: przecież zawsze byłam z Tobą, blisko, razem, w łasce tyle czasu, nawet jak było trudno, w cierpieniu, w różnych trudach sytuacjach przez te wszystkie lata... Tyle bólu, krzyża, cierpienia, nie było różowo w moim życiu, ciągle kłody pod nogi, ciągle straty od najmłodszych lat... Więc dlaczego mi to robisz... Wszystko się wali... moje życie to gruzowisko... jest myśl, że nie dźwignę się z tego... Jego łaska dotyka wszystkich tylko nie mnie... błogosławi wszystkim, ale nie mi... nie zwraca na mnie uwagi.. Zostawił a ja bez Niego nie umiem żyć :( 

Pragnę Go, potrzebuję, tęsknię, kocham... A On mnie odepchnął...

Nie wiem,  co mam dalej robić. 

Jak sobie z tym stanem radzić?

To jest obraz mego serca. To odrzucenie, porzucenie boli... Ból nie do zniesienia... Ale widzę w sobie też to, że mimo tego że zostawił, to ja tęsknię, kocham, myślę o Nim... pamiętam... Nie umiem Go zostawić, nie chcę Go zostawić, chcę być dalej z Nim, blisko... by wrócił... 

- - 


"Powiedziałeś "Pragnę!" i pobiegłam w nieznane...
W przepaść Twoich pragnień rzuciłam całe serce, nie mam nic więcej... 
Spójrz... nie mam nic więcej... 
Dlaczego więc zraniłeś to serce i nie przywracasz mu zdrowia?
A skoro już je skradłeś, dlaczego porzucone zostawiasz...?!
niby wzgardzona zdobycz... 
Przecież wiem, jest inaczej:
Ja wiem, że mnie kochasz... wiem, że mnie kochasz...
a każdy ból to pocałunek Twych świętych ust... 
Pragnę Ciebie nie mniej niż Ty mnie...
bo pragnę Twym pragnieniem...."
/ Karmel Ełk /




07 grudnia 2022

Powrót

Kolejny powrót... 

To wszystko tak bardzo BOLI...
Nikt, kompletnie nikt nie rozumie...

Nie chce mi się żyć, On ze mnie zrezygnował, odrzucił...

Nie cierpię jakichkolwiek przełożonych, nie zaufam już nikomu. Zero wsparcia, zero czasu, zero zrozumienia, zero otwarcia na mnie, zero przyjęcia...

Nikt mi już nie powie, że Bóg jest dobry, że jest Miłością, że jest wierny. Nie uwierzę.

Na Eucharystii w tygodniu... smutek złączony z bólem, rozczarowaniem, zawodem... Ale też tęsknotą... Jak w tym stanie przyjmować Cię do serca? Jak przyjmować Kogoś, kto mnie odrzucił... Kto dopuszcza co chwilę jakieś trudne doświadczenia na mnie, na moją rodzinę... Nie chcę Cię... Nie chcę takiego Ciebie... A zarazem... szalenie Cię potrzebuję... bardziej niż kiedykolwiek...

Ja TAM ŻYŁAM... NAPRAWDĘ ŻYŁAM... TO BYŁO TO...
Tu w świecie nie czuję, że to jest to... że tu jest moje miejsce...
Chce mi się płakać, krzyczeć, wyć.

Nikt nie umie mi pomóc, nikt nie rozumie... Nikt nawet nie jest zainteresowany tym, co przeżywam...

Co z tego, że Bóg mnie szanuje, mnie, moje wybory, mój stan, moje wątpliwości, że chce mojej wolności...

Nie mogę zostać duchowo sama, bo lada moment... odejdę od Niego na zawsze... Chciałabym, żeby mi ktoś pomógł na nowo do Ciebie wrócić, na nowo zbudować do Ciebie zaufanie, wzmocnić relację z Tobą... Potrzebuję doświadczyć Twej bliskości, czułości, obecności, miłości...

Nie wiem, co ze mną będzie, co dalej z moim życiem... Nie mam sił na nic... Fizycznie, psychicznie, duchowo jest bardzo źle... 

"Zakryta jest moja droga przed Panem... " Iz 40, 27b 

Najgorszy Adwent mojego życia... Na co czekam? 
Żebyś już przyszedł i mnie stąd zabrał. Nie chcę już tu żyć.

- - - - 

Czy dla odmiany mógłbyś podarować mi coś dobrego... tzn. kogoś, kto zdołałby mi pomóc?! Wyprowadzić z tego, w czym teraz tkwię?

Ratuj mnie...

- - - - - - 

"Powiedziałeś "Pragnę!" i pobiegłam w nieznane...
W przepaść Twoich pragnień rzuciłam całe serce, nie mam nic więcej... 

Spójrz... nie mam nic więcej... 
Dlaczego więc zraniłeś to serce i nie przywracasz mu zdrowia?
A skoro już je skradłeś, dlaczego porzucone zostawiasz...?!
niby wzgardzona zdobycz... 
Przecież wiem, jest inaczej:
Ja wiem, że mnie kochasz.
.. wiem, że mnie kochasz...
a każdy ból to pocałunek Twych świętych ust... 
Pragnę Ciebie nie mniej niż Ty mnie...
bo pragnę Twym pragnieniem...."

/ Karmel Ełk /


27 listopada 2021

Będzie to piękne spotkanie... :)

Adwent. Mój ulubiony okres liturgiczny... 🥰 ❤


Obecny tym piękniejszy, że Twoja mała oblubienica już bezpośrednio oczekuje na spotkanie z Tobą, na ten moment kiedy wzajemnie będziemy się cieszyć swoją miłością i obecnością w tym 'przedsionku nieba', właśnie TU, w Karmelu ;) Sobota, razem z Maryją, no i pierwsze Nieszpory Adwentowe już w klauzurze! :)) 

Spowiednik parę dni temu powiedział: "Czego mogę życzyć? Żeby siostra jak najszybciej trafiła 'za kratki'." 😀 



„Trzeba na nowo zatroszczyć się o zbawienie dusz”. W tym wszystkim zaś żelazna krata klauzury okazuje się kolejny raz lustrem, w którym odbija się własne sumienie. Odkrywa w nim człowiek jak wielkim jest grzesznikiem, a zarazem nieskończonym dłużnikiem Miłości Ukrzyżowanej (...)"

- - - - 

"Nie oczekiwałbyś, gdybyś Go nie spotkał."

Jezu, oczekuję Cię, bo Cię spotkałam i pokochałam całym sercem. Tęsknię za Tobą niesamowicie. Serce aż rwie się do Ciebie, płonie maksymalnie... pragnie być tylko Twoje, z Tobą i dla Ciebie! Proszę Cię, uczyń ze mną piękną, świętą karmelitankę... Już na zawsze...

- - - - 

"Wzbudzajcie i podtrzymujcie w Karmelu ducha modlitwy. Trzy rzeczy są do tego niezbędne: milczenie, samotność i umartwienie. Tam, gdzie ich brak, nie ma też modlitwy, a tam, gdzie nie ma modlitwy, nie ma też ducha Karmelu”.

/ Papież Leon XIII do przełożonego generalnego Zakonu /



Realizm Karmelu: „Spokojnie… cierpliwie trzeba trwać i czekać… tylko Bóg jest wieczny! A że boli? Boli… Na Krzyżu zawsze boli.”

- - - -

"Oddaję Tobie, Panie, całe moje życie za Kościół.
Oddaję każdą małą chwilę...
Oddaję każda radość, każdy trud oddaję za Kościół
- niech kwitnie miłością Twoją...
Weź całe życie me i w miłość przemień je..."





11 listopada 2021

K.

Jezu...

Nadchodzi ten dzień... Tęsknię i się boję... Pragnę i się cofam.

Zakochałam się w tej mojej plebanii tutaj... 
Dobrze mi tu z Tobą tak sam na sam w kaplicy...

Nie chcę stąd odjeżdżać... Nie chcę zamykać tego etapu...

Mam wrażenie, że nikt mnie tutaj nie chce, każdy ma mnie dość i dlatego tak chętnie mnie stąd żegnają... nikt nie akceptuje, dla każdego jestem ciężarem... Lub odwrotnie: nie mówią wprost, ale odradzają... Każdy mówi o mojej niedojrzałości... więc może powinnam odpuścić?... Ten wyjazd... to się nie ma prawa udać...

Boję się bezdomności....

Tyle łez ostatnio, w kaplicy przed Tobą, na adoracji... Nie umiem wziąć się w garść...
Gdzie te głębokie pragnienia, które były w moim sercu?
Ostygłam?... Mam ochotę stchórzyć...
A może to nie tchórzostwo tylko właśnie rozsądek???

Nie wiem, czy chcę jechać... Walka jest ogromna... A w tej walce jestem sama... Nie wiem... czy rozmawiać? Jak?
Boję się, że kolejny raz wyrzucą...  że wszystko stracę... plebania.....

Co podarujesz? Czy to już na stałe?
Zostawiam kolejny raz wszystko, nie oszukaj mnie kolejny raz, proszę...

Czuję się strasznie słaba wewnętrznie, fizycznie... Krucha duchowo, emocjonalnie...
Dawniej tak się cieszyłam, jak "mogłam jechać". A teraz? Gdzie ta radość, entuzjazm... Prysło? 

Kocham. Ale ta miłość inna niż 11 lat temu w K. Inna niż 5 lat temu u Z...

"Obym z mojego życia uczyniła nieustanną modlitwę, akt miłości. Oby nic nie mogło oderwać mnie od Niego."
 / św. Elżbieta od Trójcy Świętej /


01 listopada 2021

Wnioski, pragnienia, spostrzeżenia...

 Patrzę na siebie, na współczesnych ludzi, na dzisiejszy świat...  I widzę, jak nie pasuję zupełnie do tych czasów... Jak wciąż pociąga mnie życie w czystości, ubóstwie, posłuszeństwie... Radykalne życie, w ukryciu, życie ofiary, w duchu wynagradzania za to, co złe... 

Byłam ostatnio na konsekracji dziewic. Pierwszy raz byłam wewnętrznie martwa... Akcent oblubieńczy - tak, jak najbardziej. Ten aspekt w sercu przed Jezusem tego dnia odnawiałam... Ale... nie chcę żyć samowolnie... Nie chcę niepozostawać w zależności. Chcę żyć w ubóstwie, mieć tylko to, co konieczne... Jako dziewica konsekrowana mogłabym posiadać, mogłabym podróżować, wydawać pieniadze na zachcianki, dogadzać ciału... ale ja tak nie chcę. Nigdy tak nie żyłam, nigdy nie wydawałam pieniędzy na rzeczy niekonieczne. Żyłam tak z konieczności najczęściej, ale nie tylko, bo z wyboru także. Chciałabym żyć radykalnie. Klauzura mnie pociąga, bo jest dla mnie znakiem wyłącznej przynależności do Jezusa. On ukrył się w małym kawałku Chleba - ja też chcę żyć ukryta i tam za kratą kochać Cię z całego serca... Chcę być z Tobą, dla Ciebie... Kochać Cię w milczeniu, w głębi serca... być w tej izdebce i stamtąd nucić pieśń miłości... Pamiętam, jak 11 lat temu, TAM, usłyszałam od spowiednika: "Twoja relacja z Jezusem jest pieśnią miłości, o której tylko Wy wiecie... ile tam trąbek, ile harf, ile klawiszy... Ona jest wyjątkowa, nie ma drugiej takiej miłości między kimś a Jezusem... W tej oblubieńczej miłości śpiewacie, nucicie sobie wiadomą pieśń, niezwykle intymną..." Nie chcę żadnych głośnych uwielbień. A właśnie cichą, łagodną, delikatną, pełną czułości, intymności pieśń miłości... Kocham ten zakon właśnie za to, że ten język miłości tak kipi w tej duchowości... Pragnę zjednoczenia się z Tobą, Jezu.... 

Jest tak wiele intencji do modlitwy... Dzisiejszy świat, Kościół potrzebuje modlitwy i ofiary tak bardzo. Ciągle mam w sercu jakąś pewność, że to jest mój wkład w Kościół, to jest moja misja. Taki chcę mieć "wpływ". Chcę właśnie tak oddać swe życie. Za Teresą powtarzam, że w sercu Kościoła, mojej Matki, chcę być Miłością... Tereso... Ty mnie rozumiesz...

Moja historia jest trudną historią. Myślę, że wiele osób nawet żyjących i zaangażowanych w Kościele, ma mnie za osobę conajmniej dziwną. A w wielu rzeczach, sprawach, kwestiach na pewno nienormalną przez to, że myślę inaczej, postrzegam inaczej, bo bardziej radykalnie niż inni, którzy w Kościele nawet mocno działają apostolsko...

Noszę wiele zranień. Mam wiele ograniczeń, niejednokrotnie nie radzę sobie ze swoją wrażliwością, swoją emocjonalnością. Łatwo się zniechęcam, często panikuję. Nie mam dobrego zdrowia także fizycznego. Coraz częściej myślę o sobie: czy może być coś dobrego z Nazaretu? Jestem tak słabym narzędziem, że, Jezu, wybierz kogoś innego, ja się nie nadaję, ja Cię zawiodłam wielokrotnie, jestem zbyt słaba, za mało Cię kocham, za mało Ci ufam... boję się kolejnego odrzucenia ze strony wspólnoty... A z drugiej strony Twoja miłość jest tak wielka, że chcę oddać CI się cała w ślubach, bo to najpiękniejsza odpowiedź jaką mogę Ci dać...

Boję się tak bardzo kolejnego powrotu... kolejnego odtrącenia... kolejnego zawodu... że relacji z Tobą już nie da się odnowić kolejny raz... A zarazem mam w sercu te słowa, że "dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne"... "On jest mój, a ja Jego wyłącznie, jedynie"... Ty ze mnie nie rezygnujesz, nic nie cofasz... To ja jestem chwiejna, to mną targają wątpliwości i lęki, różne niepewności... Ale Ty jesteś wierny... 

Ostatnio na Godzinie Świętej w czwartki w parafii prowadzę 10-tkę różańca w intencji powołań... To dla mnie mocne... przecież nikt nic nie podejrzewa a "pada na mnie"...

Kocham Cię, Jezu. Coraz częściej jestem przed Tobą... I trwam, i patrzę, i nic nie mówię. Po prostu jestem. Jestem Ci ogromnie wdzięczna, że mogę w kaplicy wewnętrznej odmawiać Liturgię Godzin, że wieczorami jesteśmy w niej sami, że mogę ucałować Cię schowanego w Tabernakulum... że mogę w uniżeniu trwać przed Tobą w geście prosternacji...  Jak wiele razy uratowałeś mnie w tej kaplicy, jak zapłakana miałam dość swojego życia... Jak przygniatało mnie moje życie doszczętnie. Ile łez tam wylałam... Ale też jakiej wielkiej miłości i tęsknoty za Tobą ta kaplica była świadkiem... No i ta różyczka dla Ciebie... stale... jako symbol miłości... Jezu, jesteś w moim sercu, w moim życiu... Pewnie ciągle za mało, bo mój egoizm jest przeogromny, ale czasem mam wrażenie, że z tej miłości pęknę, wybuchnę, że mi serce eksploduje...

Ciężko mi formować swoje serce w większym gronie. Nie umiałam znaleźć tu osób, które prowadzisz podobnie. Wszyscy twierdzą, że to jak byłam formowana oraz to, co jest dla mnie ważne w duchowości, w relacji z Tobą, to przeżytek. Boję się protestantyzacji Kościoła... Mam wrażenie, że to idzie w tą stronę w dzisiejszych czasach... Dla mnie ratunkiem jest Maryja, bez Niej nie wyobrażam sobie głębokiego życia duchowego. Ratunkiem na dzisiejszą chęć demokratyzacji Kościoła jest dla mnie mimo wszystko hierarchiczność, jest monarchicznosć. Trzeba mieć monarsze serce przed Tobą, a nie demokratyczne... W demokracji nikt przed nikim nie klęka... Pokora, posłuszeństwo... To ratunek, choćby wszyscy dziś mówili, że to przeżytek... W tym jest bezpieczeństwo... Nawet jeśli przełożeni mylą, to ja się nie mylę, gdy słucham przełożonych, Kościoła... Pokora, pokora i jeszcze raz pokora... Zbyt wiele pychy w ludziach, którzy chcą zmieniać Kościół, zbyt wiele w nich zawziętości i uporu w swoich działaniach... to nie jest wyłącznie moja obserwacja... Ja też nie jestem wolna od pychy, jest jej we mnie bardzo wiele... Ale właśnie niejednokrotnie w ciągu dnia wolam: Jezu, cichy i pokornego serca, uczyń serce me według serca Twego... 

Byłam ostatnio na wykładzie prowadzonym przez znajomą z teologii duchowości. Gdy mówiła o tym miejscu, o tych świętych bliskich memu sercu... miałam wewnątrz ogromny pokój... Czułam się duchowo u siebie, gdy o nich słyszałam... Czasem słyszy się o jakichś wielkich postaciach dzisiejszego czasu, w homiliach czy książkach, które pewnie są bliższe współczesnym ludziom niż święci z innych epok. Ale ja chyba wolę podczytywać dzienniki świętych. Tu mam pewność, pieczęć, że ich droga jest potwierdzona, do naśladowania. Moi ukochani święci to św.  Mała Teresa, św. Wielka Teresa, św. Jan od Krzyża, św. Elżbieta od Trójcy, św. Faustyna... Chcę naśladować ich. Chcę podpatrywać. Różnymi drogami prowadzisz człowieka. Nie jestem tak zewnętrznie aspostolska. Kiedyś to sobie wyrzucałam, bo czułam się niepotrzebna w Kościele. Ale wiem już, że każdy ma swoją drogę do świętości. Ja odnajduję się w małej drodze św. Teresy. Niektórzy mówili o niej, że ona nic spektakularnego nie zrobiła, więc za co ją kanonizowali. Myślę, że Pan Bóg nie zapyta nas kiedyś o ilość akcji ewangelizacyjnych, o ich spektakularny efekt. Nie. Spyta o miłość, o wypełnienie Jego woli w szarej, zwykłej codzienności. Łatwo być bohaterem chwili, zbierać owoce jednego wydarzenia. Znacznie trudniej jest robić codziennie swoje, gdy nie widać efektów, gdy może nawet wydaje się, że jest gorzej, i może jeszcze na dodatek ktoś Cię za coś zgani. A może właśnie to ma większą wartość przed Bogiem?

Dużo czasu spędzam z moją siostrą. Mało obowiązków, niemal zero... Sprzątam Ci tutaj, sprzątam codziennie dla innych, by mieli czyściutko, chcę tak im okazać przyjęcie, swe serce, tak im usłużyć, a w nich Tobie. Ale wiem też, że gdy na zewnątrz bałagan, to w sercu również. Jak w sercu nieład, to na zewnątrz także. Może jestem w tym krańcowa, ale ja już naprawdę nie umiem inaczej. Myślę, że zewnętrzny ład naprawdę mnie chroni od wewnątrz... 

Jezu, oddaję się Tobie. Ty wiesz jak mało kocham, jak bardzo niewierna jestem w małych rzeczach. Jak dziecko małe wtulam się w Ciebie. Walka ogromna trwa, fale zalewają łódź. Ale Ty jesteś, więc nie mogą mnie zalać. Daj mi taką wiarę, taką pewność, taką nadzieję, taką miłość... Nie daj mi zwątpić..

Ciężko mi będzie stąd wyjeżdżać. Na samą myśl, mam łzy w oczach i... aż nie chcę stąd odchodzić i przeciągam wszystko... Ten dom, to miejsce, jest wyjątkowe... Ta kaplica... Żyję tu z Tobą pod jednym dachem, czy może być większe szczęście dla zwykłego, świeckiego czlowieka?? Ja już nie umiem nie żyć z Tobą... 

Nie wiem, czy w Sz. pozostanę na zawsze... Ale życie bym oddała, abym mogła wtedy mieszkać TU dalej, znowu...  Dziękuję Ci, za mojego ks. Proboszcza. Za jego pomoc w postaci możliwości mieszkania tutaj. Ten dom uratował mnie duchowo... Wydaje mi się, że wszyscy tutaj mają mnie dość... że mnie nie znoszą, że dla każdego jestem problemem, ciężarem, niemile widzianym gościem... :( Czy mogłabym tu, do tego domu, kiedyś wrócić??  Chciałabym... Ty wiesz, jak bardzo...

- - - - - - - - 

"(…) ilekroć myślę o świętych, czuję, jak się we mnie rozpala płomień wielkich pragnień. […] Szukajmy tego, co w górze; do tego, co w górze, podążajmy. Chciejmy ujrzeć tych, którzy za nami TĘSKNIĄ, śpieszmy ku tym, którzy nas OCZEKUJĄ, duchowym pragnieniem ogarnijmy tych, którzy nas WYGLĄDAJĄ.(...)"


/ z Godziny Czytań na Uroczystość Wszystkich Świętych  /

09 września 2021

Wakacje.

Wiele się dzieje. Wewnętrznie bardzo intensywnie. Wyjechałam, aby zająć się trochę swoim zdrowiem. Codziennie, systematycznie. Rehabilitacja. Jechałam bez nadziei - nie wierzyłam, że przez 1-2 msce coś się poprawi. Ostatecznie byłam 3 miesiące. Jest trochę lepiej, jednak - czy to wystarczy?

Dobroć i czułość Boga, które mi objawiał w ludziach, rozczulały bardzo mocno... Dużo dobra, dużo wsparcia, życzliwości, dobroci... Wiele osób się modli, dopytują: kiedy. Chyba potrzebuję tego, aby ktoś się mną cieszył, interesował moimi sprawami...  Dużo czasu z gośćmi, z rodzinami, wspólne posiłki, rozmowy, czasem zakupy, wyjścia na spacery, rekreacje, Dużo służenia innym, radości z tego bycia "dla". Przyjmowałam intencje do modlitwy. Miało miejsce wiele poważnych, trudnych rozmów, po których (dzięki Bogu) ludzie wychodzą z odrobiną pokoju i nadzieją. Duch Święty przeze mnie przemawiał, bo czułam się strasznie słaba i sama nie wiedziałam, co mówić, jak wesprzeć... To On posługiwał się moją słabością wyprowadzając z niej dobro dla innych...

Bardzo musiałam też przekraczać siebie. Swoją naturę. Robiłam rzeczy, do których nigdy bym sama się nie zgłosiła. Pomoc w jubileuszu, czuwanie nad ogromem ludzi, zabawianie gości, koordynowanie wszystkim. Dla introwertyka to jest coś abstrakcyjnego, niemożliwego. Tęskniłam niejednokrotnie do ciszy, do milczenia... Niektórzy mówili, że umiem słuchać, wczuć się w to, co przeżywają, w ich potrzeby, że udzielał im się mój pokój, radość, optymizm, że w tym służeniu na zewnątrz na pewno bym się odnalazła...  Były też wymagające sytuacje. Kiedy musiałam ćwiczyć się w cierpliwości, elastyczności, gdy pojawiały się nagłe zmiany. Puszczać siebie, swoje racje, swoją wolę. Dyspozycyjność, która owocowała radością, pokojem...

Ale najbardziej chyba to, że moc w słabości się doskonali. Czułam się tak strasznie słaba i niezdolna do wielu rzeczy przerastających mnie, a Pan Bóg mówił: wyjdź... wyjdź z siebie... Dawać, być darem, wydanie, ofiara... Św. Elżbieta od Trójcy Świętej pisała o byciu hostią, ofiarą składaną na ołtarzu, łamaną, cichą, ukrytą, pokorną... Tak, to jest to - to jest kierunek, to jest moje pragnienie. Hostia musi być złamana, wydana, ofiarowana...  Pan Bóg wiedział, ile mnie to kosztowało... Ofiarowałam, co mogłam, intencji nie brakowało... Tak sobie myślałam też o wierności, miłości Boga i człowieka... Takie uroczystości naprawdę mi pokazują: Jezu, ja też tak chcę... z Tobą, dla Ciebie, na zawsze, już teraz... 

"Oblubienica na pustyni nigdy nie jest samotna" ... :) Obym z mojego życia uczyniła nieustanną modlitwę, akt miłości... 

W lipcu ważne triduum. Ważne mini-rekolekcje.  O pokorze. Nie tłumaczyć się, nie bronić, nie usprawiedliwiać... pozwolić, by mnie źle zrozumiano, oceniono, o coś podejrzewano... Odpuścić, przyjąć, nie zaprzeczać, nie usprawiedliwiać się... Naśladować w tym Jezusa... Trudne... ;) Różnice między chełpliwością, zarozumiałością, wyniosłością, miedzy upokorzeniem a poniżeniem... Dobry rachunek sumienia...

Generalnie lektury do czytania, konferencje, które tutaj otrzymywałam, były dla mnie wymarzone. Wszystko mi mówi, że to jest ta droga, ta duchowość, że to jest "moje" i że żyłam tym już tak naprawdę w świecie od dawna, a tam są po prostu osoby, które patrzą tak samo, idziemy w jednym kierunku, no i w końcu nie czuje się nienormalna ze swoimi duchowymi potrzebami i pragnieniami :)

Chciałabym bardzo, aby się udało. Abym mogła tam być na zawsze, ale nie wiem, czy tak będzie. Ale wiem, że tu się duchowo odnajduję w 100%, właśnie tak chcę się formować, takimi treściami się karmić. Chcę tak żyć w 100%. Szczerze - może to złe, ale widzę, że nie umiem odnaleźć się w innej formacji niż formacja zakonna... za bardzo przesiąkłam... 

Mam świadomość, że to miejsce, to życie to trudna droga. Ofiara, pokuta, radykalne życie, w ukryciu, samotności, w ubóstwie zewnętrznym, wewnętrznym... Nie chodzi o moje wyłącznie emocjonalne oczarowanie tym życiem od zewnętrznej strony. Wiem i doświadczyłam już trochę, że to jest naprawdę trudna droga. Zgoda na wewnętrzne ogołocenie, na krzyż, na ukrzyżowanie, na ofiarę do końca. Taka droga bez fajerwerków, w czystej wierze, niejednokrotnie pośrodku różnych wewnętrznych nocy... kiedy naprawdę zostaje się sam na sam z Bogiem i tylko na Nim można się oprzeć... 
Św. Jan od Krzyża by tutaj więcej powiedział...  

Jezu, prowadź. Tam, gdzie chcesz. Kiedy chcesz. Jak chcesz.

24 maja 2021

NOC / Wszystko legło w gruzach....

Chciałabym ostatni tydzień wyrzucić z kalendarza, ze swojego życia... Zawaliło się wszystko. 
Jezu, gdzie Ty w tym wszystkim jesteś? Jak chcesz mnie poprowadzić?

Psychicznie i duchowo nie wytrzymuję. Ryczę, ryczę i końca nie widać. Straciłam nadzieję. Nie mam już sił. W drodze powrotnej pomyślałam: niech ten pociąg się wykolei... Nie jestem w stanie się modlić, nic mi się nie chce, nie chce mi się jeść, mogłabym tylko spać i spać... To wszystko boli. Nic już nie wiem, nie rozumiem. Jeśli to nie to miejsce, to już naprawdę nie wiem. Nie mam już sił szukać kolejnego miejsca, nie mam sił na kolejne rozeznawanie... Odpuszczam... Czuję się psychicznie wyczerpana. Milion myśli negatywnych na sekundę. Nie chce mi się żyć już naprawdę... Mam dość... Dół, smutek, łzy na porządku dziennym. Jezu, ja już nie daję rady. Nie widzę sensu. Moje życie nie ma najmniejszego sensu...

Dochodzi do mnie, że to może być koniec. Że tak się stanie. Nie wiem, co teraz. Nie wiem. Jestem maksymalnie rozbita... Ja chciałabym żyć wszystkimi ślubami i to we wspólnocie, w rytmie wspólnotowym, z pracą i modlitwą, wspólnym brewiarzem...

Jezu, ja już naprawdę nie mam siły. Czuję się doszczętnie przegrana. Jak bym dostała w twarz. Mam ochotę się poddać, tak totalnie. Zastanawiam się nad sensem codziennej Eucharystii w tym stanie, nad przyjmowaniem Komunii. Nie mam siły się modlić. Nie mam siły odpowiadać na Mszy. Tylko łzy ciurkiem płyną. Kręgosłup odmawia posłuszeństwa maksymalnie, nie chce ze mną współpracować...
Jest mi w sercu strasznie źle... Ciemno, głucho... No, chyba że sama wyję ostatkiem sił... Ale już nawet wyć nie mam siły... Nie mam ochoty nikogo widzieć. Chciałabym mieć światło na tę sytuację. Nie czuję w sercu, że to ma być indywidualna forma życia konsekrowanego. Nie widzę swego miejsca w świecie w Kościele, z zewnętrznym apostolstwem. Nie - z moimi pragnieniami, z moimi duchowymi potrzebami, z moim przeżywaniem wiary, z pragnieniem radykalności, ofiary, wyrzeczenia, ubóstwa, umartwienia i masą innych tematów...

Na zesłaniu Ducha już nawet nie miałam sił prosić o cokolwiek. Byłam martwa. Aspekt nocy poruszany w konferencji pasował do mego położenia idealnie. Ale nie miałam siły na żadne śpiewy, uwielbienia, tańce, flagi. Nie. Wszyscy stali, wielbili, ja klęczałam ze swą bezsilnością, poczuciem wyobcowania, osamotnienia serca, nocą serca. Ty wiesz, jaka ciemność jest we mnie. Tam nie ma ani odrobiny światła. Umęczyłam się ogromnie, miałam pokusę, aby wyjść... Wiem, że to Zesłanie Ducha było właśnie dla mnie... ale.. wybacz, Jezu, jestem w takim stanie, że nie mam siły nawet trwać...

"Ciemność, noc, depresja... W nocy człowiek pyta Boga: Gdzie jest Pan Bóg? Bóg na pewno nie chce milczeć w nocy. Kiedy jest noc, to nad nocą powiewa Ducha Pana, Duch Miłości. Kiedy pojawia się ciemność, pustka - Pan Bóg nad nią panuje. Czy usuwa noc, kiedy ona się pojawi, pojawia w życiu człowieka i człowiek miałby ochotę powiedzieć Bogu: zabierz tę noc?! - czy Pan Bóg ją usuwa? Nie usuwa, ale przetwarza. Chaos przemienia w harmonię, a pustkę w piękno. Człowiek mówi do Boga: Zabierz! Ta noc jest za trudna! Zabierz". A Bóg mówi: "A Ja przetworzę. Z tej nocy, której doświadczasz, która jest chaosem - chciałbym, aby się stała harmonia... "

"Noc Kaina - noc wyrzutów sumienia - Ja wierzę, że okażesz skruchę.
Noc Abrahama - noc samotności i noc miłości - gdy przeżywasz noc samotności, Bóg w II człowieku się do ciebie uśmiecha, a potem - skoro kochasz, to czemu zabierasz tego, kto zabrał mi samotność i czemu mam złożyć na ołtarzu Ukochanego... W nocy człowiek pyta o miłość Ojca...
Noc Tobiasza - brak wzroku - prosi o śmierć, mimo że to błogosławieństwo, działanie Opatrzności...
Noc Estery - prośba o ocalenie - ona nie rozkłada rąk w geście rezygnacji i pretensji do Boga, ale składa je do modlitwy. Złóż ręce do modlitwy, a nie rozkładaj ich bezradnie...
Noc Hioba  - noc straty - w 1 dzień Hiob traci wszystko, co ma. Mówią mu, aby złorzeczył Bogu. Hiob modli się - Bóg dał, Bóg zabrał... stało się tak, jak się Jemu podobało... Jak doświadczasz straty, módl się aktami strzelistymi...
Noc Izraela - Izrael pyta o wierność przymierzu - obiecałeś, że ziemia jest nasza, a my ją opuściliśmy, jesteśmy w obcej krainie. Oni mierzą się z pytaniem o Jego miłość, dobroć, wierność, gdzie On jest w tej nocy Babilonu, w ciemnej nocy, w której nikt nie okazuje nawet żadnego znaku czułości - gdzie On jest?! Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię... On jest wszędzie. Wydaje się, że wszędzie, tylko nie w Babilonii, w tej ciemności. A Tymczasem Bóg w Babilonii jest też! Doświadczają chaosu i pustki, a nad tym unosi się Duch Miłości. W ich chaosie, pustce, Babilonii powiewa Duch Miłości - łatwo zobaczyć takiego Ducha w nocy? NIECH SIĘ STANIE ŚWIATŁOŚĆ. Jaką światłość Bóg stwarza w Babilonii? Jaką światłość daje mi Bóg w mojej nocy? Ta światłość ma na imię Boże Oblicze. = niech powieje Duch Miłości w Twojej nocy i zobacz tam Boga, który kocha - mimo że Izrael w pewnym momencie przestał kochać. Mój lud niczego nie rozumie.... Ale Moje Serce o was nie zapomniało, mimo że wy o Mnie zapomnieliście. Jaka była kondycja Izraela wtedy w niewoli? Tylko cmentarz. Żadnego życia - ale gdy słyszą: Niech się stanie światłość - w tej nocy jest stworzenie. Jak doświadczasz jakiejkolwiek nocy, to czytaj tekst o stworzeniu, bo w najtrudniejszej nocy Izraela, Bóg im ten tekst dał. Jak człowiek doświadcza nocy depresji, nic go nie cieszy, ani przyroda, ani on sam..."
 
Świadectwo Nouwen'a: "W mojej nocy był to czas skrajnego lęku. kiedy zastanawiałem się, czy będę w ogóle w stanie żyć. Wszystko legło w gruzach. Moje poczucie wartości, chęć do życia, nadzieja na uzdrowienie, wiara w w Boga - wszystko legło. Ja mówiący o Bogu, piszący o życiu duchowym, dawający nadzieję ludziom - zostałem powalony, w ciemności. Wszyscy troszczyli się, podziwiali mnie - ja czułem się bezużyteczny, niechciany, zasługujący na pogardę. Właśnie wtedy zdawało mi się, że nie warto żyć. Właśnie wtedy, gdy znalazłem dom, poczułem się prawdziwie bezdomny. Było tak, jakby dom, który nareszcie znalazłem, nie miał podłogi. Paraliżował mnie lęk. Godzinami płakałem. Nie docierały do mnie żadne słowa pocieszenia, nic nie mogło mnie przekonać, że jestem kochany. Wszystko zamieniło się w ciemność. Z mego wnętrza wydobywał się jeden, nieprzerwany krzyk. Najbardziej tęskniłem za słowami: Niech się stanie światłość... W największej ciemności jest Jego oblicze... kochające!"  

W nocy człowiek staje przed Bogiem w geście rezygnacji, ale Bóg coś w nich stworzył i oni tę noc wygrali. Co się musi wydarzyć w mojej nocy, jak u Hi,Tb, Est, że On chce coś we mnie stworzyć?...

Wybaw mnie, Boże,
bo woda mi sięga po szyję.
Ugrzęzłem w mule topieli
i nie mam nigdzie oparcia,
trafiłem na wodną głębinę
i nurt wody mnie porywa.
Zmęczyłem się krzykiem
i ochrypło mi gardło,
osłabły moje oczy,
gdy czekam na Boga mojego.
/ z Ps 69 /

Ta nocna konferencja tak bardzo w punkt... W moim sercu, życiu jest noc. Nic nie rozumiem, nie wiem, co dalej, straciłam kierunek.  Może nie straciłam wzroku jak Tobiasz, ale mam zniszczony kręgosłup... Nie widzę w tym działania Twojej Opatrzności... W jeden dzień straciłam wszystko jak Hiob... Wszystko legło w gruzach... Znalazłam Dom, ale go straciłam... Nie umiem wołać: "Pan wziął, Pan zabrał..." Załamuję ręce i nie mam siły już ich złożyć do modlitwy, jak składała je wtedy Estera... No i gdzie jest Twoja wierność przymierzu - jak u Izraelitów? Pytam: Gdzie?! Obiecałeś, byłam przyjęta, było TAK i... co?! Przeczysz sam sobie w moim życiu... Ja też pytam o Twą miłość, wierność... wątpię w to coraz mocniej... Czy Ty na pewno panujesz nad tym, co dzieje się w moim życiu... Zabierz tę noc!...  Usuń ją... Już nie mam siły... Modlić się aktami strzelistymi? Nawet to jest za trudne..... Czekam na mojego Boga... Czekam... bo już nie mam siły krzyczeć, płakać, wyć... Nie mam siły na nic... Po ludzku tak bardzo sama, nikt nie rozumie, nie ma czasu... Gdzie jest ten Duch Miłości Pana - gdzie On powiewa?! Nie widzę, nie czuję, nie doświadczam... Ciemno... Tak, ja też widzę, że w moim wnętrzu jest cmentarz, jak pisał Ezechiel. Dolina wyschniętych kości. W moim sercu nie ma życia. Czuję się już od tak dawna umarła... Niech się stanie światłość w moim życiu i sercu - to chyba ostatnio największa tęsknota mojego serca... 

Jezu, ratuj, oświeć... 
Może jest też tak, że to światło właśnie przychodzi w postaci NIE i po prostu nie umiem go przyjąć i stąd ten ból... Prawda wyzwala, ale chyba nie jestem jeszcze w stanie jej przyjąć...

"Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale jeszcze teraz znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe."  / J 16,12-14 / 

Jezu, może tak być, że przygotowujesz mnie na przyjęcie tego, co dla mnie trudne a ja z tym walczę, i dlatego boli. Może za bardzo trwam przy tym, czego pragnę, a może trzeba będzie to puścić, zostawić, pogrzebać. Boję się. Boję się przyszłości. Boję się najbliższego czasu, roku... Mam wrażenie, że zmarnowałam życie... Proszę, pomóż mi przy pomocy drugiego człowieka rozeznać, co dalej. Proszę Cię o kogoś, kto będzie miał czas i pomoże mi właściwie rozeznać co i jak... Chciałabym nie być w tym sama... Nie chcę duchowo i zewnętrznie być w tym sama... To jest straszne odczucie... 

10 maja 2021

Świadectwo! :)

No to udało się uporządkować ten piękny czas. Długo zeszło, ale jest :)

Niesamowite jest to radykalne ubóstwo, ta prostota... Nawet nie z konieczności, choć też, co raczej z wyboru. To jest niesamowite. Zwłaszcza, jak ludzie w dzisiejszym świecie żyją wygodnie, w przepychu, mając wszystko, co chcą pod ręką. A tu - tylko to, co konieczne. Minimalizm. Surowość, ale to pociąga!! Serek topiony do chleba, następnego dnia - biały ser. W celi bardzo wąskie łóżko, biurko, stołeczek i półka na książki. Takie ubóstwo mnie pociąga maksymalnie. Jest moc! 

Wstawanie o nieludzkiej godzinie :), czasem też w środku nocy. Duch ofiary we wspólnocie widoczny bardzo wyraźnie. Przełożona służy, pracuje - jak każdy... Nie jest osobą, którą trzeba najpiękniej obsłużyć - nie, jest traktowana jak każda... Wyszedł mój brak pokory - nie chciałam, aby dźwigała moje rzeczy albo żeby pomagała mi w pracy - bo sądziłam, że to ja powinnam... No i znów mój kochany św. Piotr się przypomniał: Panie, Ty chcesz mi umyć nogi?... Piotr to moja postać pod każdym względem.

Milczenie - karteczki w ciągu dnia - wow! Jeszcze radykalniej niż u Sióstr w moim mieście. Rekreacje - bardzo radosne. Widać, że się lubią, że chcą być ze sobą. Wiadomo, czasem każdy ma zły dzień, ale wychodzenie z siebie, zapominanie o sobie - jest tutaj piękne. Od nich się tego uczę :) W ciągu 3 mscy naśmiałam się więcej niż przez ostatnich kilka lat. W klauzurze bardziej niż w świecie cieszą i śmieszą małe rzeczy... :)

Czuję się tam przyjęta, akceptowana. Dla mnie było niesamowite to, że mogłam być tam sobą. Nikt nie miał pretensji o to, co mówię, jak mówię, nie oceniał na zewnątrz moich intencji wypowiadanych słów czy moich zachowań. Jak zrobiłam coś głupiego, jak pomyliłam się w jakichś ceremoniach - nie było ciętych komentarzy - tylko śmiałyśmy się z tego po prostu tak zwyczajnie, normalnie... Nie było takich nerwów jak w poprzedniej wspólnocie... Tu nie przeżywałam każdej porażki, każdego mojego niewypału nie wiadomo jak intensywnie, nie wałkowałam tego w myślach. Tu było tak normalnie... Z przełożonymi robiłam aniołki na śniegu w ogrodzie - potem pozwoliły, bym otrzepała je ze śniegu... bez sztywnego dystansu, bez lęku, że mi jako najmłodszej nie wypada... Zobaczyłam, w jakich złych relacjach żyłam z przełożonymi w poprzednim miejscu... Tam panicznie się bałam każdej rozmowy, kontaktu z przełożoną, która była cholerykiem, strasznie mnie oceniała i przypinała etykietki, która zwracała uwagi bez miłości, z ogromną szorstkością, a po rozmowie z którą wychodziłam w gorszym stanie niż byłam wcześniej, bo czułam się poniżana i krytykowana bardzo boleśnie. Tu też słyszałam drobne uwagi, ale w zupełnie innej formie, innym tonem głosu, widać było troskę i miłość. Widziałam, że Siostry chcą mnie poznać, zadawały dużo pytań, chciały, bym się podzieliła różnymi sprawami, były mnie ciekawe. Mogłam swobodnie mówić o sobie, o mojej codzienności i przeszłości... Tak normalnie...

Sama też usłyszałam dużo dobrych słów o sobie - to mnie zdziwiło... Ponoć urzekałam wrażliwością, wyczuwaniem potrzeb sióstr... Podprzeorysza była wdzięczna, że przyszłam sama z siebie jej pomóc wieczorem w kuchni. Sama jestem w szoku, ale... pchałam się do pomocy w kuchni!!!... Pan Bóg mnie cudownie uwalnia od lęku i urazu do kuchni.... Raz miałam iść sprzątać swój teren, ale widząc ile mają pracy w kuchni, poprosiłam o pozwolenie, żeby im pomóc, bo stwierdziłam, że czasowo dam radę to połączyć. Musiałam się mocno sprężyć ze swoim, ale z Bożą pomocą dało radę ;)

Raz jedna siostra była chora i przejęłam jej drobny obowiązek. Żeby było śmiesznie - tego dnia padł mi rano totalnie kręgosłup i do południa leżałam nie mogąc się nawet ruszyć... Ale wiedziałam, że tamta siostra nie dojdzie do swego obowiązku, więc po Komplecie poszłam wykonać jej pracę, co trwało dosłownie parę minut - no i zostałam nakryta... Myślałam, że oberwę za brak pozwolenia, a dopiero ostatniego mojego dnia usłyszałam, że przełożona wtedy maksymalnie się wzruszyła moją pomocą, bo wiedziała jak bardzo bolał mnie kręgosłup....

Prawda jest taka, że czas w poprzedniej wspólnocie czegoś mnie nauczył - moja miłość do Boga stała się bardziej czynna... konkretna... wcielona... choć często kosztem modlitwy i czasu wyłącznie dla Jezusa. Jednak  - małe rzeczy czynione z ogromną miłością - to jest moja droga...

Miałam wspaniałą siostrę, wyznaczającą mi pracę. Nie bałam się ją o cokolwiek poprosić. Jest taka prosta, zwyczajna, ludzka. Tak mi się chciało z niej śmiać, gdy widziałam jak ona (!) nie potrafi opanować śmiechu, gdy ktoś się pomyli, lub gdy ona sama się pomyli. Raz sama nie mogłam powstrzymać śmiechu w chórze, gdy ktoś zrobił coś głupiego - nie było do mnie pretensji, że się naśmiewam - widać, że mają większą wewnętrzną wolność, że mają do siebie więcej dystansu niż tamte z poprzedniej wspólnoty...

Jeśli chodzi o pracę - cała formacja podstawowa to prace ręczne :). Kuchnia dopiero po kilku latach i przez jeden tydzień, raz na jakiś czas - tak można żyć :)) Wspomniana wyżej siostra - co mnie podnosiło na duchu - ma podobne problemy zdrowotne, więc dawała mi różne rady, wskazówki, co do organizacji pracy. Raz prosiłam ją o rozmowę, bo bałam się, że to moje zdrowie będzie przeszkodą - powiedziała, że dla niej ważniejsze od mojego (braku) zdrowia jest to, że widać u mnie dyspozycyjność, dobroć, ofiarność, łagodność - i dla niej nawet na wózku bym mogła być i jej by to nie przeszkadzało, bo zdrowie nie najważniejsze, tylko postawy. Tu ja się rozpłakałam :)) Ale faktem jest, że raz, jak odśnieżałyśmy, to trzasł mi kręgosłup i byłam długi czas wyłączona... Nie byłam w stanie nawet unieść małego wiaderka z wodą czy umyć garnek... Miałam zakaz dźwigania... Prosiłam o możliwość wykonania chociaż drobnych prac w tym stanie, no i pozwolono mi wycierać naczynia i raz na górnej suszarce nad zlewem była miska a ja nie mogłam podnieść ręki do góry, bo miałam ucisk w kręgosłupie... i nagle zjawiła się przełożona i chociaż jest niższa ode mnie - zdjęła mi tę miskę z ogromną miłością i uśmiechem, wiedząc, że sama nie dałabym rady... Kochana... Drobiazgi, które znaczą tak wiele... Służba, uniżenie, miłość... Ogromna dobroć... No i ten brak pretensji, brak oceny i krytyki, że czegoś nie mogę... To mi było głupio jak kolejny raz mój Nowicjat odśnieżał a mi nie pozwolono dołączyć przez zdrowie. Było mi smutno, że nie mogę im pomóc, być z nimi, robić to samo razem... Ale za to odniosłam im po tym ubrania zimowe do szatni - no i znów niechcąco wprawiłam we wzruszenie, że tworzę wspólnotę, łączę się z nimi i szukam sposobów jak nie być obok wspólnoty, tylko angażować się na miarę swoich możliwości, choć nawet nikt tego ode mnie nie wymagał... :) 

We wspólnocie był Covid na początku marca. Był luźniejszy plan, więcej snu, więcej indywidualnie. Było niesamowite, bo zaczęłyśmy wcześniej sztafetę modlitwy w intencji diecezji a ja jeszcze dodatkowo w intencji mojej archidiecezji - miałam tyle wizji: radykalny post, więcej modlitwy i umartwień w tej intencji - aż tu nagle z powodu covida odwołano wszystkie pozwolenia na post, było więcej snu, nie było postu o chlebie i wodzie. Musiałam się "dopasować" do możliwości pozostałych, choć byłam w dobrej kondycji i zdolna do postu - a tu pościć musiała moja wola... Milsze Bogu jest posłuszeństwo niż ofiara... Nie chodziło o moje zewnętrzne posty i wyrzeczenia choćby najwznioślejsze, a o przyjmowanie tego co Pan Bóg daje, zgoda na tu i teraz, na to co niesie dzień, nie szukać nic nadzwyczajnego, nie wyróżniać się ze swoim... Pokora, posłuszeństwo...  Taki był mój Wielki Post - bo nasz Covid wspólnotowy trwał około miesiąca... Widziałam, że siostry są mi bliskie, że martwię się o nie, że nie są mi obojętne, dopytywałam jak się czują... Urzekała mnie taka nasza troska o siebie nawzajem. Ja byłam zdrowa, ale ciągle pytałam jak się czuje siostra X,  siostra Y - miałam duże poczucie przynależności.. Utożsamiałam się ze wspólnotą, takie doświadczenia pokazywały mi, że wchodzę we wspólnotę, identyfikuję się z nią, że to jest moja wspólnota, za którą się czuję odpowiedzialna... Cieszyłam się, że mimo wszystko miałyśmy Eucharystie, wspólny brewiarz...

Przed Wielkim Postem dużo było Adoracji: całonocna, całodzienna, błagalno-pokutna, w intencji diecezji, powołań, przed Wielkim Postem była trzydniowa Adoracja tzw. "karnawał" :D Cudownie... :)

Siostry śpiewają Akatyst do Matki Bożej (w intencji chorych!), do św. Józefa (te wezwania są przepiękne - pierwszy raz go słyszałam!) Cudo! Był też tydzień modlitw o jedność chrześcijan - i wtedy zjeżdżają się przedstawiciele różnych wyznań do naszej kaplicy - to było trudne, bo ja nie mam w sobie wrażliwości na ekumenizm....

Siostry są też po formacji odnowowej i neońskiej, mają skrutacje Słowa, mają modlitwę językami ( o nieeeeee....), rozkładają ręce na Ojcze Nasz... :( - to było i jest dla mnie bardzo trudne... bo mi to w ogóle do K. nie pasuje... Ale mają też pustelnię osobną, dla sióstr, które idą w rekolekcje i mogą sobie same otworzyć Tabernakulum i mieć wtedy wystawienie ❤ 

Dotyka mnie też, że mają spotkania co 2 tygodnie, gdzie nawzajem oskarżają się i przepraszają za różne rzeczy. To utrzymuje w miłości, w pokorze, w przebaczeniu, w jedności. To jest mega! Bardzo tego typu rzeczy mnie poruszają, pociągają. Oczyszcza się sytuacja... Poruszające jest, jak któraś prosi o przebaczenie... Jak sama proszę o wybaczenie... Pierwszy raz też tak szczególnie przeżywam spowiedź w wymiarze wspólnotowym. Jak zaczynamy wszystkie od nowa. Nie tylko ja, ale wszystkie - także ta siostra, która np. mnie denerwuje - ona też zaczyna od nowa w tym samym czasie, co ja. To jest dla mnie mocno poruszające.
Piękne jest też to, że siostry mają szczególne nabożeństwo do braci trapistów, w których upatrują wzór życia wspólnotowego i jedności! W Wielkim Poście słuchałyśmy też konferencji ks. Wonsa o relacjach! - cieszyłam się, że mamy salwatoriańskie klimaty. Zdziwienie sióstr, że znam osobiście ks. Wonsa było ogromne :)
No i załapałam się też na wielkie rekreacje! 2 lutego nawet tańczyłyśmy (ja i taniec - hahaha - tylko Pan Bóg mógł mnie tak otworzyć. ;) ) Miałam też pomóc przy tworzeniu karteczek świątecznych dla rodzin i bliskich. Mówiłam, że nie mam plastycznych zdolności, ale to w ogóle nie przeszkadzało - ss. po prostu chciały razem ze mną spędzić czas. Nic pięknego nie stworzyłyśmy, ale sam fakt, że robiłyśmy to razem napełniał radością. Tak zaszalałyśmy, że tego dnia zapomniałam odmówić różaniec i musiałam to zgłosić ;) W ciągu tych 3 miesięcy ciszy, gdy pojawiły się mówione dni, widziałam, jak są one intensywne a ja wykończona. Ale ponoć to normalne - gdy już się wejdzie w ciszę, to wcale nie tak łatwo rozmawiać cały dzień... :)

Cieszyłam się też z tego, że Pan Bóg uwalniał mnie od pewnych zewnętrznych nawyków, które miałam z poprzednich wspólnot, a tutaj robi się inaczej. Cieszyłam się, że daje mi łaskę, że pomaga je zostawić, porzucić, co wcale nie było łatwe. Dużo zewnętrznych błędów było...  Ale widziałam też moje porównywanie w myślach - jak było tam, jak jest tu... Siostry bały się trochę, jak będę funkcjonować, biorąc pod uwagę, że to moja trzecia wspólnota, myślały, że będę je chciała reformować :) albo że będę się wynosiła ze swoją wiedzą i doświadczeniem zakonnym itd a mówiły, że bardzo łatwo weszłam we wspólnotę, gładko, że się wpasowałam szybko, sprawnie, tak naturalnie, że pasuję. Padały słowa, że mają poczucie jakbym tu była od lat :) To mnie wzruszyła :) Sama widziałam, że czułam się tu jak ryba w wodzie. Bardzo swobodnie. W K. zawsze czuję się swojsko, to mój Dom, moja Rodzina, moja wspólnota.... :)) Uświadomiłam sobie, że 15 lat temu przejęłam Szkaplerz.. :)) To jest niesamowite, że pod kątem postaw nie widzą problemów, a wręcz przeciwnie. Doświadczyłam ogromnego przyjęcia. Mogłam być sobą i to było najwspanialsze. Znacznie chętniej pracuje się nad sobą jak się doświadczy wcześniej przyjęcia ze strony wspólnoty. Stwierdziły, że wyszłam strasznie poraniona z południa Polski. Jak im opowiadałam szczegóły, sytuacje czy konkretne słowa, które słyszałam od poprzednich przełożonych - były zdruzgotane... i tym bardziej pozytywnie zaskoczone, że jeszcze w ogóle po tym wszystkim myślę o życiu wspólnotowym... 

Ale były też sytuacje, które Pan Bóg dopuszczał dla mojej pokory... Różne wpadki na oczach wszystkich... Jak zapomniałam nocą wziąć z celi brewiarz i weszłam spóźniona... Jak w pracy coś się nie udało i nie umiałam zaradzić, cofnięto mnie do wcześniejszych etapów i nie mogłam przez dłuższy czas nauczyć się nowej rzeczy. Albo jak strój do chóru ubrałam na lewą stronę, bo byłam w środku nocy nieprzytomna... :)) Był to też taki czas, że czułam się wewnętrznie odzierana... ze względu ludzkiego, z pychy, egoizmu, z szukania siebie - jak doświadczałam, jak to ogromnie boli. Jak Pan Bóg oczyszczał. Ale jeśli się na to zgodzę, uznam swoją słabość i przyjdę z tym pokornie do Jezusa, to doświadczam pokoju... I tak było... Bolało, ale ostatecznie doświadczałam wolności. To było niesamowite, bo po doświadczeniu takiego bólu, za jakiś czas przychodziło poczucie pokoju w odczuwaniu swej słabości... To dla mnie było niesamowite, bo mnie zawsze moja słabość przygnębiała, zniechęcała, a tu zaczynałam tę moją słabość przyjmować i momentalnie oddawać Jezusowi, tuląc się do Jego serca, padając Mu do nóg... No i to całowanie ziemi - za tym tęskniłam! :)) Tak samo jak za porannym i wieczornym "krzyżykiem" na czole... :)) Myślę, że nawet zbyt wielu uwag nie otrzymywałam tak pośrednio - bo Pan Bóg sam dopuszczał różne sytuacje, moje pomyłki, ustawiając mnie w pokorze, dopuszczał je dla mojej pokory tak bezpośrednio... Kiedyś przeczytałam gdzieś, że inaczej trzeba postępować, jak pychę u kogoś widać na zewnątrz a inaczej jak ona jest wewnątrz. Bardzo ciekawe...

W ramach lektur były różne książki. Najmocniej dotknęło mnie opracowanie Twierdzy. Kiedyś ją czytałam, ale żyłam w dużej iluzji na swój temat i na temat swego życia duchowego... Uważałam, że już jestem w nie wiadomo jakim mieszkaniu :) Teraz czytałam kolejny raz i... jest zawstydzające, jak widzę w jakich powijakach tkwię... Ale pragnę całym sercem wejść do Twierdzy aż do ostatnich mieszkań w głąb, gdzie dochodzi się do zjednoczenia z Oblubieńcem... Tak się z Nim w pełni zjednoczyć... zespoić w jedno... Ach.... :D Czytałam i płonęłam, rozkochiwałam się w Nim na nowo... On we mnie, ja w Nim... Cała Jego... na wieki :)))

K. to moja droga, duchowość. Mój kierunek i mój rytm. Moja dynamika. Moja droga do zjednoczenia z Bogiem. Cisza, życie wspólne, maryjność, cały brewiarz, modlitwa za Kościół, kapłanów, za powołania, za każdego człowieka na ziemi. Życie ofiary, pokuta, ubóstwo, radykalizm, pokora, milczenie, ukrycie, samotność, więcej modlitwy niż pracy. Wierność w małych rzeczach, mała droga. Nie wielkie ewangelizacje, media itd. Po prostu cicho robić swoje, w ukryciu, modlić się, ofiarowywać i przynosić w ten sposób Jezusowi dusze. Ofiarowywać co się da, każdą małą ofiarkę. Małe rzeczy czynione z ogromną miłością. Właśnie w taki sposób chcę czynić dobro, służyć, okazywać miłość Bogu i ludziom... :)

Jedna śmieszna sytuacja. Pewna siostra strasznie głośno zmywała i odkładała naczynia w kuchni. Denerwowało mnie to ogromnie, ale zawsze posyłałam jej ogromny uśmiech, bo szczerze mówiąc bardzo ją wcześniej polubiłam i ona zawsze przy zmywaniu również odwdzięczała się uśmiechem, zupełnie nieświadoma, jak bardzo mnie ( i innych) drażni swoim głośnym odkładaniem naczyń. Ja tylko myślałam z uśmiechem na twarzy: Ach, ta moja kochana siostra X... :) 

Było niesamowite, że nagle chodzę po ogrodzie, obserwuję każdy rozwijający się kwiat, uczę się śladów zwierzątek, patrzę na ptaszki, patrzę gdzie zakładają gniazda... Jestem w ogrodzie na różańcu,  zamykam oczy i odpoczywam słysząc ich śpiew... Zobaczyłam, jaka byłam znerwicowana w świecie... Myślałam, że w klauzurze nie uniosę napięć jeszcze bardziej, a tu wszystko puściło. Wierność milczeniu, wewnętrzny pokój, radość... Dopiero tu doświadczałam, czym jest prawdziwa wolność... Ja się tam czułam naprawdę wolna... Zero telefonu, internetu... Zapuściłam paznokcie, które obgryzam nałogowo od 30 lat.... Małe wielkie cuda...

Jaki ten czas był bogaty w łaskę... Choćbym nie wiem, jak bardzo chciała, nie jestem w stanie opisać wszystkiego... To jest tak niesamowite, że serce raduje się na samą myśl... :)

Jezu... Wielki jesteś! Niepojęty! Nieskończenie dobry... :) Hojny... Doświadczyłam tyle dobra... 

Na koniec dałam świadectwo wśród całej wspólnoty. Tego jak działałeś, jak prowadziłeś. Jak pozytywnie zaskakiwałeś tym, że życie we wspólnocie może być piękne. Uzdrawiałeś moje negatywne wspomnienia z ostatniej wspólnoty. Tu miały miejsce podobne sytuacje a podchodzono do nich zupełnie inaczej. Wspólna modlitwa, dużo milczenia, czas wspólny ale i dużo samotności, praca w ciszy, kontemplacyjnie. Radykalizm, ubóstwo, życie ślubami a w tym wszystkim radość. Miałam w sobie tyle radości, że sama się zdziwiłam, bo generalnie jechałam w trudnym okresie. Ale tę łaskę widziałam, czułam na kilometr. Dawałeś mi doświadczyć ogromnej swej wierności i miłości.... :)) Wiadomo, życie wspólnotowe wymaga ofiary. Nie zawsze jest różowo. Coś o tym już wiem. Cieszę się z tego czasu, ale chcę też patrzeć realnie. Za równo na siebie, jak i na wspólnotę. Trudne rzeczy też są i mają miejsce.

Nie wiedziałam, że wyjeżdżając będę już znała decyzję i rozeznanie wspólnoty. 
Wiem już, że wracam. Kiedy? :) Nie wiem. Sprawy zdrowotne wymagają szczegółowego uporządkowania. A to tak szybko nie potrwa.

Ale proszę Cię, Panie, błogosław! Błogosław swemu umiłowanemu dziecku :) Ono o niczym innym nie myśli, jak tylko o tym, by się oddać Tobie :)))

Jezu, jestem Twoja wyłącznie, jedynie... Choć fizycznie czuję się bardzo źle i Ty o tym wiesz, to w sercu miłość ogromna. Jest ciężko, bo dużo rzeczy niosę i one mnie obciążają, ale Ty jesteś wierny. Doświadczam tego ewidentnie. Pomóż mi zatem być Twoją wierną oblubienicą :) Ty sam mnie utrzymuj w wierności. JuT!

05 maja 2021

Ciężko... II Sama z Samym

Czas u Sióstr był piękny, ale... zaczynam coraz bardziej grzęznąć w błotku swych słabości i ograniczeń...

Wewnętrznie jest bardzo trudno... Odwróciła się ode mnie znajoma, której pomagałam przy dzieciach, mówiąc że skoro wyjadę, no to już ta relacja się zmieni i już nie widzi sensu jej podtrzymywać. Zabolało.... Nie radzę sobie zupełnie z jedną dziewczyną, tłumię tyle niechęci i złości, że tylko się zastanawiam, kiedy będzie wybuch... Boli mnie, jak mnie obgadują za plecami, myśląc, że nie słyszę... Ten czas ma ogromny ładunek emocjonalny i duchowy... Tak bardzo potrzebuję rozmowy... No i wszystko narasta, spiętrza się... To jest trudne, bo walka jest ogromna i nie umiem radzić sobie z tym sama... Zostaje Jezus... Wraca mi fragment z Estery, którym dzieliłam się z Siostrami.

“Panie mój, Królu nasz, Ty jesteś jedyny, wspomóż mnie samotną, nie mającą prócz Ciebie żadnego wspomożyciela, bo niebezpieczeństwo jest niejako w ręce mojej. (…) Wybaw nas ręką Twoją i wspomóż mnie opuszczoną i nie mającą nikogo prócz ciebie, Panie. (…) Wyratuj nas z ręki niegodziwych, mnie zaś uwolnij od mego lęku”. 

Ostatnio na Adoracji taka właśnie myśl naszła, że... Panie Jezu... Tylko Ty mi zostajesz... Ty sam musisz mi wystarczyć... Sama z Samym... Czasem sobie myślę, że w sumie tak wyglądało całe moje życie:  sama z Samym... 

Ciężko wewnętrznie... Nie unoszę ogromu pokus, lęku, negatywnych myśli... Dopadają myśli: przecież ja stamtąd wylecę za brak zdrowia, nie ma sensu próbować jeszcze raz, po co się w takie coś pakować... Brak pracy i obowiązków działa zniechęcająco i prowadzi do rozpaczy... Nie wiem, co ze sobą zrobić... Problemy zdrowotne również przygnębiają... Nie wiem już, jak wysiedzieć w kościele z bólem kręgosłupa, wiercę się okropnie. Nie mogę się skupić. W ogóle tak strasznie ciężko się modlić... Czasem już nie mam siły w sobie... Nie mam siły na żadne słowa, po prostu jestem i patrzę i trwam... Czasem to jedyne, na co mnie stać. Czasem samo to trwanie jest rozkoszą, odpocznieniem, eksplozją miłości a czasem naprawdę wewnętrznie strasznie trudno wytrzymać... Akurat w tym obecnym czasie, naprawdę potrzebowałabym Jego bliskości, umocnienia, mam tylko Jego a jak jest tak trudno, to jak sobie radzić? Skad czerpać siły, jak modlitwa jest tak ukrzyżowana? Potrzebuję Twej łaski, Panie... Czuję się strasznie słaba i zależna od Ciebie w tym wszystkim, co się dzieje... Wytrwajcie w miłości mojej.... Wytrwaj w tym, co trudne, bolesne, w tych wszystkich swoich lękach, nieprzyjemnych uczuciach, w duchowej walce, w pokusach przeciw nadziei,  braku akceptacji swojej przeszłości, swojego życia, w osamotnieniu, poczuciu niezrozumienia... Wytrwaj w mojej miłości... Wytrwaj...

Oglądałam niedawno niesamowity film o siostrze zakonnej, która przeszła niesamowitą drogę, przemianę... Wiele wątków mnie dotknęło i to na inny wpis, ale coś wybrzmiało tak mocno: ogromna radość, umiejętność zapomnienia o sobie we wszystkim, zero skupienia na sobie, wydana maksymalnie dla Boga i ludzi a jednocześnie szczęśliwa... Ja po 3 latach dawania siebie w 200% padłam, wypaliłam się maksymalnie... Jak ona to zrobiła? Skąd ona to ma? Z relacji z Bogiem, z Maryją, z modlitwy, z Eucharystii...

Panie, daj mi tak się w Tobie rozkochać i w Tobie trwać, żeby móc być tak samo szczęśliwą z tego oddania się Tobie i ludziom. Odnów mnie, rozpal moje serce, odnów moją miłość... Proszę Cię o taką miłość do Ciebie, która uwolni mnie od siebie samej. Bym nie szukała siebie. Bym całym sercem przylgnęła do Ciebie i z Ciebie czerpała siły do pełnienia moich obowiązków... Byś tylko Ty się liczył. Byś tylko Ty był ważny. Ja jestem nic, a Ty jesteś wszystkim... Coraz intensywniej tego doświadczam.

"Zajmij się Mną, a Ja zajmę się tobą i twoim życiem".

05 kwietnia 2021

Triduum i Pascha :))

Wróciłam :) Ale muszę jeszcze poukładać w głowie i sercu ostatnie 3 miesiące, bo wszystko jeszcze takie świeże, chaotyczne :) ale obecnie działy się ważne rzeczy, których nie sposób pominąć. 

Piękne Triduum w parafii... :))

Na początku było mi smutno, że nie zostaję na Triduum i Paschę u sióstr... Bardzo to było dla mnie trudne... Ale... cieszę się ogromnie, że byłam tutaj :) Ten czas w K. pomógł mi wejść i wczuć się w cały ten klimat Wielkiego Tygodnia i Triduum... Niektórych elementów nie udało się tutaj przeprowadzić, ale to w ogóle nie przeszkadzało. Cieszyłam się ogromnie, że mogłam być, bo w poprzednim roku byłam skazana na transmisję... Teraz tak pięknie wszystko przygotowano, na pewno było wiele prób, przygotowań... Wszystko z takim ogromnym namaszczeniem... Piękna liturgia.. Śliczny śpiew... przecudny Krzyż... <3 No i udało się czuwać przez godzinę w Wielki Piątek przed północą... Była też rano Jutrznia...No i piękna Wigilia Paschalna... Wszystkie 9 czytań... :) Naprawdę pięknie... No i to Twoje Słowo, Jezu, do mnie ewidentnie kierowane... :

Idźcie do Galilei. To miejsce ich pierwszych spotkań z Jezusem, to miejsce, w którym oni się zachwycili Jezusem. Jezus mówi do kobiet: "Idźcie i oznajmijcie moim uczniom i Piotrowi" - Piotr nie chciał wrócić do Galilei, był ostatnim, który tam chciał pójść, bo miał poczucie, że absolutnie wszystko było klęską. Ojcowie Kościoła mówią, że Piotr został podany z imienia, bo już nie było Judasza i że po Judaszu to on najbardziej się pogubił. Piotr nie chciał wrócić do Galilei... Ale Jezus podkreśla nam dzisiaj coś bardzo ważnego: "Nie ma nikogo, dla którego nie byłoby powrotu do początku. Masz, Piotrze, przyjść. Możesz wrócić. Nasze grzechy, które uczyniły pewną historię w naszym życiu, nie są problemem dla Jezusa - one są problemem dla nas. I wydaje się, że nasze doświadczenie grzechu nam mówi, że nie możesz wrócić do początku, nie możesz się na nowo zakochać w Jezusie, nie możesz odnowić swojego życia, swojej relacji z Nim, więzi z Nim - a Bóg Ci dzisiaj mówi: Możesz. Wracaj do Galilei. Nawet, jak jesteś jak Piotr."


To słowo jest tak bardzo dla mnie. Jestem ogromnie wdzięczna Bogu, bo... odnajduję się bardzo w Piotrze. Wdzięczna, że mogę wrócić do początków. Do K. Do miejsca, w którym wszystko się zaczęło, miłość oblubieńcza się zaczęła. W którym rozkochałam się w Jezusie a przede wszystkim to On rozkochał mnie w sobie. Choć minęło 10 lat od wstąpienia Tam, choć było odejście, to Pan w swej wierności pokazuje mi tak osobiście, że mogę wrócić do początku, że On na mnie w Galilei, tj. w K., czeka. Mogę na nowo rozkochać się w Jezusie, nic nie jest przegrane, mogę odnowić swą relację oblubieńczą, swoją więź z Nim - ona ciągle trwa i nic jej nie przekreśla, żadne moje wcześniejsze doświadczenia. Żadne pogubienie, złe rozeznawanie, żadne odejście... To takie potwierdzenie tego czasu, który miał miejsce we Wspólnocie siostrzanej, bo właśnie tak go postrzegam, przeżywam i te słowa to był Twój, Jezu, pocałunek dla mnie... :) <3 

Tutaj od niedzieli razem z jedną z dziewczyn odmawiamy Jutrznię w kaplicy. :) Zjadłyśmy razem wielkanocne śniadanie. Odwiedziłam moją siostrę, przyszłam na świąteczny obiad, na kawę i ciasto. Było spokojnie. Rozmawiałyśmy tak normalnie, w zgodzie i pokoju. Poszłyśmy na dłuższy spacer do lasu. Tak zwyczajnie, dobrze. Potem ona jechała z mężem do teściowej, ale wiedziałam, że tam będzie nieciekawie, więc wracałam do siebie. Trochę się bałam jak to będzie - zupełnie niepotrzebnie.

 Piękny ten czas... Dziękuję Ci, Jezu, że mogłam spędzić go właśnie tutaj. :)) Myślę, że to naprawdę ogromna łaska... :) 

21 grudnia 2020

Adwent ❤

Piękny Adwent...
Roraty, jutrznia...
Najpiękniejszy okres liturgiczny! ❤
Adwent ma dla mnie mocno oblubieńczy wymiar. ❤

A to fragment, który tak bardzo chciałam dzisiaj przeczytać...


"Cicho! Ukochany mój!
Oto on! Oto nadchodzi!

Biegnie przez góry,
skacze po pagórkach.
Umiłowany mój podobny do gazeli,
do młodego jelenia.
Oto stoi za naszym murem,
patrzy przez okno,
zagląda przez kraty.
Miły mój odzywa się
i mówi do mnie:
„Powstań, przyjaciółko moja,
piękna moja, i pójdź!
Bo oto minęła już zima,
deszcz ustał i przeszedł.
Na ziemi widać już kwiaty,
nadszedł czas przycinania winnic,
i głos synogarlicy już słychać
w naszej krainie.
Drzewo figowe wydało zawiązki owoców
i winne krzewy kwitnące już pachną.
Powstań, przyjaciółko moja,
piękna moja, i pójdź!
Gołąbko moja, ukryta w zagłębieniach skały,
w szczelinach przepaści,
ukaż mi swą twarz,
daj mi usłyszeć swój głos!
Bo słodki jest głos twój
i twarz pełna wdzięku”.

/ Pnp 2, 8-14 /

21 listopada 2020

Listopadowe przemyślenia...

Listopad...  Wypominki za rodziców, za dziadków...

Cały czas nie umiem się odnaleźć na spotkaniach wspólnot... Bardzo cieszę się z dzielenia Słowem - że to właśnie Słowem się dzielimy, no i że to jest mała grupka. Słowo, dzielenie... To mi się podoba.. Ale na pozostałych spotkaniach nie jestem w stanie się odnaleźć... Nie mój rytm, nie moja dynamika... Czuję, że tam nie pasuję... Nie umiem być jednego serca, jednego ducha... 

Tęsknię za dniami skupienia w Sopocie. To była moja formacja, moje klimaty... Różne są drogi do Boga... Chyba nie chcę głosić, ewangelizować, działać tak czynnie... Wolę tak bardziej w ukryciu, przez modlitwę, ofiarę - coraz bardziej się o tym przekonuję... Czy to jest gorsze, bo nie spektakularne? Czy to mniej skuteczne, mniej okazałe - bo tak to wszyscy postrzegają? Czy to jest "za mało" lub "nic"? Ja uważam, że to sedno... Wiem, że czasy się zmieniają i Kościół potrzebuje odnowy, potrzeba ewangelizacji, ona jest konieczna. Ale... chciałabym zadbać o osobistą formację, pójść w jakąś inną stronę, krok dalej, dążyć do zjednoczenia z Bogiem... Czy to duchowy egoizm? Nie czuję się rozumiana... Może dlatego, że nie umiem tego wyjaśnić, wytłumaczyć... Jezu, wskaż mi, co robić... Także w kontekście wspólnoty...

Och, Tereniu... Ty wiesz... Ty rozumiesz.. Nawet jeśli ja sama nie umiem tego wyrazić... 

- - - - -

Pracuję u znajomej, zajmując się jej dziećmi... Jak się cieszę, że jest ktoś, kto przeżywa swoją wiarę podobnie...

Złe wyniki badań. Odsyłana od jednego lekarza do drugiego... Nie wiadomo, co zrobić, jak leczyć... W to wszystko pewnie też wchodzi psychosomatyka - jestem tego pewna... 

Moja współlokatorka nie widzi w sobie problemu, nie zamierza nic zmienić w temacie, który mnie irytuje... Traktuje mnie jak powietrze. To ja mam się na wszystko zgadzać i jej przyzwalać. Panie Jezu, ja już nie mam siły....

Dzwoniłam do Sióstr. Tam jestem rozumiana ze swymi potrzebami, problemami, doświadczeniami... One myślą tak samo, żyją tym samym, podobnie przeżywają, funkcjonują. Tak, życie zakonne mnie zmieniło, ukierunkowało, uformowało i bardzo się z tej formacji cieszę. Nie umiem żyć inaczej. Nie pasuję do tych czasów.... A mimo to - uważam to za ogromną wartość. Nawet jeśli ludzie postrzegają inaczej.

27 października 2020

Przekrój ostatniego czasu...

Na pewno to, co mnie urzekło, to odnowienie przyrzeczeń konsekracji znajomej. Zapewnienie przełożonych i wspólnoty, że w procesie rozeznawania i formacji ona może na nich liczyć, na ich pomoc, wsparcie... Żeby nie było tak, że jak jest problem - to najłatwiej odesłać osobę formowaną. Coś o tym wiem...

W sercu odnawiałam te przyrzeczenia razem z nią... Przyrzeczenia oddania się Jezusowi... Jak to ktoś niedawno powiedział: ja ślubami żyję w świecie, żyję tu i teraz, nawet jeśli ich nie złożyłam... Piękny dzień. Piękna Eucharystia, piękna homilia nt. miłości oblubieńczej... ❤ 

Dziś kocham Cię bardziej niż wczoraj, a jutro będę Cię kochać bardziej niż dziś. :)

 - - - - - - - - - - - - -

Podpisano ustawę w sprawie aborcji eugenicznej. Seria protestów w całej Polsce... Profanacje kościołów, różne apele, strajki, manifestacje na drogach... 

Jest mi przez to bardzo smutno... Mam potrzebę serca, pragnienie, by wynagradzać... Wzmożona modlitwa i ofiara... Koronka codziennie? Tak, to na pewno. Ale jakby ofiarować coś, co naprawdę  będzie mnie kosztować wewnętrznie? Dać coś więcej... Jezu, co Ci mogę dać? Jak Cię pocieszyć? Jak utulić Twe serce? Mi jest smutno, a jak bardzo Tobie? :(

- - - - - - - - 

Od dłuższego czasu mam w sobie pragnienie, by zmierzyć się z tematem kuchni. Gotowania, pieczenia. Wyszedł temat posługiwania i gotowania dla ubogich u nas w okolicy, raz na jakiś czas. Coś we mnie każe mi się zaangażować. Jezu, czy dasz łaskę? Czy pomożesz się przełamać? Moja trauma kuchenna jest ogromna... A zarazem czuję już w sobie jakąś siłę, by zrobić krok. Chciałabym coś w tym temacie ruszyć, zmienić. Jezu, uzdrawiaj mnie. Uwalniaj.

17 października 2020

Nerwowo... II Furta... TAK :)

 Wszystko mnie denerwuje. Nie daję sobie rady z uczuciami....

Irytuje mnie współlokatorka.. Jej znajomi, którzy siedzą do 24:00 najbardziej... No i ten bałagan, który zawsze jest w kuchni... No i na dole... Nie mam do niej siły... A jeszcze to ja wychodzę na tą "złą i niedobrą", bo się czepiam i przesadzam.....

Kolejna awantura to z moją siostrą... o mieszkanie... o kwotę, którą chce mi spłacać... kłótnia taka, że usłyszałam: "weź wy..."... Nie uniosłam. Nie znoszę jej całym sercem. Nie mam do niej ani grama miłości... Przeryczałam cały wieczór... Poprosiłam o dodatkową spowiedź, bo już nie miałam siły... Nocą miałam jechać już do sióstr... Jak jechać w takim stanie? Powinnam do psychiatry się wybrać, a nie do sióstr... Chciałam odwołać wyjazd... Bo przecież to wszystko nie miało sensu.... To nie był dobry czas na rozeznawanie, bo tu nie ma w ogóle wewnętrznej równowagi... Zawsze jak mam do nich jechać, ciągle są jakieś akcje... albo w trakcie, albo przed... Nie mogłam się pozbierać... Mój bełkot przeraził mnie. Nawet nie zapamiętałam pokuty, tak bardzo byłam wytrącona z równowagi.... Aż mi było wstyd... No cóż, wzgląd ludzki kiedyś musi odpaść...

W takim oto stanie pojechałam... 

Po ludzku ten wyjazd nie miał prawa się udać... Ale na szczęście to On pisze scenariusze :) Był to bardzo piękny czas. Wszystko puściło momentalnie. Co drugi dzień rozmowy, czułam jakbym miała Generalkę. Praca: trochę sprzątania, trochę zakupów, mycia okien, szorowania krat :D, trochę pielenia chwastów, lakierowania desek pod ikony. No i ten sam rytm modlitw. Załapałam się na kilkugodzinną adorację. Pięknie :) Zaliczyłam kilka wpadek, głównie w kaplicy. Zapałałam świece :)) naprawdę piękny czas. Przed świętem małej Teresy było triduum, przepięknie prowadzone, konferencje... Czułam się w końcu u siebie, świętujemy razem Małą Teresę, moją ulubioną świętą (obok św. Piotra :) ). niczego mi więcej do szczęścia nie było trzeba  :) Jedyne co, to rzeczywiście czasem siedziałam w kaplicy, zamiast klęczenia, bo kręgosłup... No i bez kawy nie umiem funkcjonować, zwłaszcza, jak wstaje się tak wcześnie... Ale to już tak przyziemnie... ;)

No ale zbyt długo było pięknie, więc... próba musiała przyjść potem. Ostatniego dnia dowiedziałam się, że... mogę zacząć kolejny etap, ale... po Bożym Narodzeniu... Cudem powstrzymałam łzy rozczarowania... Liczyłam na piękny Adwent... Bo tam naprawdę jest piękny Adwent... To był, mimo wszystko, cios w serce. Tzn. była ogromna radość z przyjęcia, ale... strasznie paschalna... Trzy miesiące...  Trzy miesiące, w których odnajduję się w historii i doświadczeniach małej Teresy:        


Jak spędziłam te trzy miesiące tak bogate w łaskę?
Przyszło mi najpierw do głowy,
by nie przejmować się nadto i żyć tak samo jak dotąd.
Lecz wkrótce zrozumiałam cenę czasu, jaki mi dano
i postanowiłam żyć poważnie i umartwiać się.
Kiedy mówię o umartwianiu, to nie należy rozumieć,
że czyniłam pokutę. Niestety nie czyniłam jej nigdy.
Daleko mi do pięknych dusz,
które od dzieciństwa praktykują wszelkiego rodzaju umartwienia,
mnie nie pociągały one zupełnie,
pewnie dlatego, że byłam tchórzliwa (...)
Moje umartwienia polegały na przełamywaniu własnej woli
przez ustawiczną gotowość do uległości,
na powstrzymywaniu się od ostrych odpowiedzi,
na spełnianiu małych usług w ukryciu.
Przez praktykę owych nic
przygotowywałam się do zostania oblubienicą Jezusa."
/ św. Teresa z Lisieux /


09 września 2020

Walka trwa...

W sercu wciąż ogromna walka... Z jednej strony ogromna radość, wdzięczność, że mogę tam przyjechać, że kolejny krok do przodu, że prowadzisz, że błogosławisz moim poszukiwaniom i rozeznawaniu... że to już nie są wyłącznie moje pragnienia, tylko zapadają w związku z nimi konkretne decyzje... Jesteś we mnie, ale też jesteś i działasz przez wydarzenia... A z drugiej strony... tyle lęku, niepokoju... Odzywają się wątpliwości, niepewność: czy jest sens kolejny raz próbować? A może powinnam dać sobie spokój? A co, jeśli znów wylecę? Nie przeżyję tego, jeśli kolejny raz po kilku latach zostanę wyrzucona... Już się z tego nie podniosę... Czuję się mocno obciążona... 

Ta walka wykańcza od środka. Czy to normalne, że jest środek dnia, a ja już najchętniej poszłabym spać, bo się czuję przemęczona? To jest tak wielki ciężar, że nie mam siły na nic... Idę na adorację, tam chłonę, chłonę... odpoczywam przy Tobie i chociaż tak przez chwilę jest cisza w sercu... Patrzę na Ciebie i w sercu ciągle gorąco... Jestem Twoja... Tylko Ty żyj we mnie... 

Żyć chwilą obecną... Nie oglądać się wstecz, ale też nie wybiegać do przodu... Zły ma wtedy łatwy zaczep... Być tu i teraz... w chwili obecnej, bo tylko na ten moment jest łaska... Nie mam teraz łaski na jutrzejszy dzień - ona przyjdzie dopiero jutro... Nie wiem, co będzie za kilka dni, tygodni, miesięcy, lat - nie mam wybiegać do przodu... W moje uczucia, pamięć i wyobraźnię Zły ma tak łatwy dostęp, że aż mnie to przeraża...  jak mało Boga we mnie... jak mało zaufania, zawierzenia...  

To małe, słabe dziecko potrzebuje Ciebie, Jezu, tak bardzo...
 Jezu, tylko Ty żyj we mnie...




"O Panie mój, jesteś przepotężny!
Nie potrzeba nic więcej, tylko umiłować Ciebie
I prawdziwie pozostawić wszystko ze względu na Ciebie.
Abyś Ty, Panie mój, uczynił wszystko łatwym.
Abyś Ty, Panie mój, uczynił wszystko łatwym.

Umocnij moja duszę,
Według woli Twej rozporządzaj mną.
W tym moje życie, moja cześć i wola.
Dla Ciebie się narodziłam, jestem Twoja!

Tylko Ty żyj we mnie...
Solo Vos en mi vivid..."

/ Karmel Ełk, Tylko Ty żyj we mnie /

26 sierpnia 2020

Ślub... i... coś jeszcze ;)

 Ten sierpień taki intensywny... W przedszkolu wiele się dzieje, końcówka roku... 

22.08 moja siostra miała ślub cywilny... Wszystko we mnie mówiło "nie chcę tam iść". Nie zgodziłam się na bycie świadkiem. Poszłam do Urzędu, robiłam tam zdjęcia - chociaż tak chciałam się zaangażować. Choć miałam poczucie, że sama moja obecność tam już była niejako potwierdzeniem: zgadzam się na ten związek... Jezu, Ty wiesz, że ja się nie zgadzam..... ale to jej życie...

Tego dnia było wspomnienie Matki Bożej Królowej. Rano na Mszy modliłam się, by Ona prowadziła moją siostrę i strzegła jej serca, by ono było czyste, by Ona królowała w jej sercu, życiu, małżeństwie... Dałam mojej siostrze medalik z Maryją na łańcuszku... Pewnie nie założy. No ale trudno... Zastanawiałam się do końca, czy iść na wesele, czy nie... "To moja siostra..." a z drugiej: "Tu nie ma się z czego weselić"...  Walka do ostatniej chwili... Poszłam na sam obiad... Ale jak zaczął się toast, tańce - to się dyskretnie zmyłam... Chciała, żebym popilnowała w takim razie zwierząt w domu, co było mi na rękę. O godzinie 15:00 byłam już w domu, w godzinie miłosierdzia :)) Twe miłosierdzie dla mnie było ogromne! Nad ranem wrócili, a ja wróciłam wtedy do siebie, poszłam na Mszę na 10:00, pełna wdzięczności i ulgi, że właśnie tak to się potoczyło, że w taki sposób ten dzień poprowadziłeś. 

- - - -

Dostałam też wiadomość, że we wrześniu mogę przyjechać na... Furtę :) na pierwszy etap! To jest niesamowite! Jesteś wielki, wszechmocny i niesamowicie dobry dla mnie, wiesz? :)  

Muszę zrezygnować z pracy w przedszkolu, bo nie dostanę aż tyle wolnego... Ale... chcę Ci ufać, choć boję się okropnie, bo stracę pracę i nie wiem, co będzie dalej... A co, jeśli się mylę i źle rozeznaję? Może skoro w tej pracy się sprawdzam, są ze mnie zadowoleni, to powinnam tu zostać? Czy to pokusa nęcąca? Czy to Zły chce odciągnąć mnie od realizacji powołania? A może to Ty błogosławisz, prowadzisz i ta praca w przedszkolu, to Twoja wola... Jezu, gdzie Ty w tym jesteś? Czego pragniesz? Jaka jest Twoja wola? Boję się kolejnej złej decyzji... Gubię się w tym wszystkim... Prowadź to, proszę... Teraz bardzo mocno czuję się od Ciebie zależna... 

"Chyba już doświadczyłaś, że Pan Bóg nie da Ci zginąć..." 

Tak... a jednak... w sercu jest pewne pęknięcie... burza na morzu trwa... Wybacz mi, Jezu, że tam mało Ci ufam... nie umiem zawierzyć Twojej Opatrzności... Wiem, że Cię to boli... Ciągle chciałabym mieć nad wszystkim kontrolę... tak ciężko jest wypuścić siebie z rąk i oddać się ufnie Tobie, jak dziecko Ojcu... Wybacz, że znowu zeszłam z małej drogi...

15 sierpnia 2020

Tchórz... Wyjazd.

 10 lipca byłam już rano u sióstr. Żeby było śmiesznie, przywiozłam im urodzinowy słodki prezent, a okazało się, że mają tego dnia post ścisły podjęty wspólnotowo. Powiedziałam, że w takim razie będą miały na niedzielę lub na 16.07 :) :) Piękny ciepły weekend. Trochę im pomogłam, posprzątałam, zrobiłam drobne zakupy. Poznałam kolejne siostry, po reakcjach widzę, że raczej są do mnie nastawione pozytywnie :) No i są takie radosne :) 

Jednak mam sporo spraw do uporządkowania... Zwłaszcza temat mieszkania... Byłam u prawniczki, ale rozwiązania, które zaproponowała w ogóle mi się w głowie nie mieszczą... Nie jestem w stanie zaproponować ich mojej siostrze...

Po tym spotkaniu poszłam na Mszę, przeryczałam w całości. Nie byłam w stanie się powstrzymać. Jezu... ja nie jestem w ogóle w stanie z moją siostrą tego tematu poruszyć... Blokuje mnie maksymalnie... Moja bezradność, bezsilność, moje zaciśnięte gardło...

Miałam napisać mail, list, sms - cokolwiek, ale napisać, skoro nie mogę wypowiedzieć... No i...? Mail w roboczych tkwi cały czas. Nie jestem w stanie kliknąć "wyślij"... Miałam wyznaczyć sobie termin, kiedy to zrobić, postawić sobie datę i czas graniczny: np. dziś 21:00. Nie byłam w stanie... Zmówiłam litanię do św. Józefa. Przeżegnałam się w imię Boże... Chciałam napisać i wysłać. Bez szans. Mój lęk, moje zniewolenie lękiem przeogromne. W liturgii Słowa był tak mocny fragment: "Nie bójcie się ludzi..." - boję się mojej siostry ogromnie.  Jej reakcji. Jej agresji, jej odrzucenia. Nie umiem przylgnąć do Słowa. Im bardziej chcę Go słuchać i za nim podążać, tym więcej lęku. Słowo mówi "nie bój się" - a ja boję się jeszcze bardziej... Stchórzyłam... Godzina przeleciała, nadeszła północ. Po przyjściu z wieczornej Mszy siedziałam w kaplicy, do 21:00... potem do 22:00... 23:00... Ryczałam, ryczałam, ryczałam... :Poczułam do siebie nienawiść. Za to, że nie umiałam tego napisać, a jak już napisałam - że nie potrafiłam tego wysłać. To było coś, co mnie przerosło... Doświadczyłam swej niemocy bardzo boleśnie...

Najgorsze, że... miałam pogadać z moją siostrą i dać znać, jak się sprawy mają, a tymczasem następnego dnia już wyjeżdżałam do sióstr nie poruszywszy w ogóle tematu...

Lęk, wątpliwości, niepewność - czy w ogóle jest sens jechać, skoro tej rozmowy nie było? Moje pierwsze nieposłuszeństwo... z powodu lęku... Jezu... Jestem tak słaba, że już nie mam do siebie siły... Nie mogę już na siebie za to patrzeć... Jechałam maksymalnie rozbita... Zawsze tak jest, że jadę w stanie beznadziejnym... Dlaczego tak jest? Czy to Zły kolejny raz próbuje namieszać?...

Wyjazd przecudowny. Za parę dni dalsze rozeznanie. Trzeba przemodlić obustronnie. Cieszę się, że mimo wszystko pojechałam, nie dałam się zniechęceniu, rezygnacji, lękowi na zasadzie: "Zawaliłam... co to będzie... skoro nie poruszyłam tematu..."

Twoja dobroć, Jezu, mnie rozczula... :)
Dziękuję Ci, że Ty jesteś nieskończenie większy od mojej słabości i niemocy!
Kocham! <3 

10 czerwca 2020

Słaba jestem...

Zaczęłam pracę w przedszkolu jako pomoc... Strasznie mało płacą, ale za to... jest catering!
Jezu, Ty jesteś niesamowity! Twoja łaskawość dla mnie jest przeogromna... bo... ja teraz w ogóle nie muszę gotować! Tylko Ty możesz się tak zniżyć i zlitować nade mną... Bo przecież wiesz, że ja w ogóle nie umiem i nienawidzę gotować... Ta praca jest idealna na ten moment... Rozpieszczasz mnie, wiesz? :)

Moja siostra bierze ślub cywilny. To jakiś dramat. Porażka totalna... Chciała, żebym była świadkiem. Odmówiłam. Trwa wojna...  

Ja już nie mam sił... Czuję się tak słaba... Coraz gorsze grzechy, słabości... Już mam serdecznie jej dość. Do tego stopnia, że nie mam ochoty się z nią w ogóle widzieć. Jezu, to tak bardzo przeciw miłości... brakuje mi miłosierdzia... Jest mi wstyd, bo tak bardzo Ciebie nie przypominam... Totalnie się z Tobą rozmijam w myślach, słowach, sercu, uczuciach...

Dziś usłyszałam piękne słowa. Nie wiem, czy mogę je tu przytoczyć, ale w dzienniku duchowym zapisałam...

'Myślisz, że Jezus przestanie Cię kochać miłością oblubieńczą. nawet jeśli kolejny raz wrócisz?! Że Cię odrzuci?!"
No niby nie, ale... 
Gdy to usłyszałam, w myślach od razu powiedziałam Ci: Kocham Cię! :) Serce z radości i miłości aż podskoczyło... :) Ale parę chwil potem na Adoracji zaczęło mi robić się smutno, bo... chyba jednak naprawdę myślę, że tak właśnie będzie... Wybacz mi, Jezu... :(

06 maja 2020

Koronawirus, przeprowadzka... :)

Dawno nie pisałam, a tyle się dzieje... 

Dziwnie... Nagle pojawił się taki koronawirus i nie ma Mszy, nie ma wielkopostnej wspólnej Jutrzni... 5 osób w kościele? To jakiś żart... Bardzo zabolało mnie, jak raz ktoś mnie wyrzucił z kościoła myśląc, że jestem szóstą osobą, a byłam trzecią... Oczywiście konsekrowanych i osób zaangażowanych w parafię nikt nie wyrzuci, więc wyrzucono mnie... Zaczęłam chodzić do innej parafii, gdzie nie przestrzegano limitów, gdzie wpuszczano każdego, gdzie normalnie udzielano Komunii... Było parę dni bez Mszy -zanim ten kościół znalazłam, ale cieszę się, że chociaż tam mogłam chodzić. Rano słuchałam i słucham nadal transmisji Mszy św., którą sprawuje abp Ryś. Trzeba sobie radzić... U moich sióstr w mieście wciąż Komunia pod dwoma postaciami, tyle że przez zanurzenie. Można? Można.

Niestety mój wyjazd kolejny został odłożony w czasie... Co najgorsze, to miał być już ostatni! No i kolejny raz widzę, jak bardzo Zły robi wszystko, żebym nie pojechała... Trzeba poczekać... Szalenie trudne... 

W międzyczasie ogromna zmiana - przeprowadzka. Bardzo blisko, a zarazem mentalnie i psychicznie w końcu czuję się wolna, spokojniejsza. Ze względu na sytuację w domu byłam kłębkiem nerwów. Nie chcę z nimi przebywać. Mam do nich dużo żalu, złości... A ona wpakowała się w naprawdę chory układ... Żal mi jej, bo bardzo marnuje sobie życie. Bardzo... Ale tego nie widzi, tak bardzo zaślepiona... Jezu, otwórz jej oczy, niech ona przejrzy, póki jeszcze nie jest za późno...

A tymczasem... W kaplicy siedzę w każdej wolnej chwili... Na znak miłości w kaplicy pod tabernakulum stawiam Tobie, Jezu, różyczkę od Twej małej oblubienicy.. :)) To miejsce jest niesamowite... :) Odpoczywam psychicznie, fizycznie i duchowo... Piękny czas podarowujesz, Jezu... Dziękuję Ci za tę wielką łaskę bycia tutaj z Tobą. :) Czasem mi się wydaje, że mi się to śni... Budzę się i aż nie wierzę, że tu jestem, mieszkam... Dziękuję Ci za ks. Proboszcza, za jego dobre i wrażliwe serce. Błogosław mu, obdarzaj potrzebnymi łaskami, a Ty, Maryjo, osłaniaj go swoim macierzyńskim płaszczem! Nie dam rady się odwdzięczyć za tak ogromne dobro... Modlitwa - to moja forma wyrażania wdzięczności. Każdego dnia wspieram modlitwą i nigdy w niej nie zapomnę.

Błogosław, duszo moja, Pana... Jego dobroci nigdy nie zapominaj... :)